Były pracownik Legii urodził się w Warszawie, ale jego rodzina pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Nadal z nią kontakt. Ebebenge w "Kanale Sportowym" przyznał, że na prośbę Krzysztofa Kosedowskiego pomógł w organizacji wyjazdu do Afryki promotorom Cieślaka, Andrzejowi Wasilewskiemu i Tomaszowi Babilońskiemu. - Odbyłem spotkanie z bardzo sympatycznym facetem, Tomkiem Babilońskim. Wydaje mi się, że tyle ile mogłem, to pomogłem. Zapewniłem polskojęzyczną opiekę na miejscu i ludzi, którzy są godni zaufania. Tłumaczyłem, że nie należy otaczać się ludźmi, których się nie zna - powiedział. Według jego relacji przestrzegł promotorów przed wszelkimi zagrożeniami w Kongo. Ci jednak nadal bardzo się bali. - Pierwszy telefon dostałem, gdy wylądowali i byli jeszcze na lotnisku, od mojego wujka. Mówił, że są przestraszeni i dziwnie się zachowują. Prosił, żebym ich uspokoił. Wysłałem wiadomość do Tomka: "Wszystko będzie ok, nie przejmujcie się, idźcie spać" - przyznał. To jednak nie przekonało Wasilewskiego i Babilońskiego. Ebebenge zaznaczył, że wstrząsająca relacja, jaką obaj przedstawiali z tego wyjazdu mogła mieć związek z tym, że przesadzili z alkoholem. Być może chcieli w ten sposób przezwyciężyć strach. - Następnego dnia zacząłem dostawać wiadomości od znajomych, że w hotelu dochodzi do jakiś cyrków. Zadzwoniłem do kuzyna, którego prosiłem, żeby był na miejscu, na ich usługi praktycznie 24 godziny. Siedział w lobby. Nie spał w hotelu, bo to nie jest krezus, ale jakby chcieli to pewnie mogliby mu to zapewnić. Był tam od rana do wieczora. Powiedział, że przegrali z alkoholem - zdradził Ebebenge. Ani Wasilewski, ani Babiloński na razie nie odnieśli się do tych zarzutów. Ich relacji nie dawał jednak wiary nawet Michał Cieślak. Promotorzy tłumaczyli, że pięściarz był odcięty od wszystkich złych historii, ale relacja Ebebenge rzuca nowe światło na tę sprawę. MP