Artur Gac, Interia: Od walki Michała Cieślaka z Jurijem Kaszynskim minęło już kilka dni. Czy dzisiaj pana optyka na przerwanie pojedynku w taki sposób, jak pan postąpił, nie ulega zmianie, czy może ma pan poczucie, że właściwsza byłaby inna reakcja w kluczowym momencie? Leszek Jankowiak, sędzia ringowy: - Jedna z możliwości, zasugerowana w wywiadach zaraz po walce, była taka, żeby puścić ten pojedynek dalej. Z nią się absolutnie nie zgadzam, bo sędzia nie może dopuścić do tego, żeby zawodnik stał bokiem i był atakowany, gdy nie ma żadnego elementu kontroli. Druga z wersji była taka, że można było wyliczyć Kaszynskiego, uznając że wpadnięcie w narożnik było tak zwanym trzecim punktem podparcia. Podtrzymuję, że zatrzymanie, które miało miejsce plus ewentualnie wyliczenie - to były warianty, które wchodziły w grę. Natomiast być może mój błąd polegał na tym, że nie brałem pod uwagę, jaka jest odległość Kaszynskiego do narożnika i tego, że za chwile wpadnie w niego, oprze się lub się przewróci. Ja już w momencie, w którym on się odwrócił po ciosie, chciałem przerwać walkę. To, co teraz powiem, to w tej chwili gdybanie, ale gdyby któryś z tych ciosów, które jeszcze próbował zadać Michał Cieślak, doszedł celu, to przecież jego rywal pewnie straciłby przytomność. A w walce bokserskiej niekoniecznie chodzi o to, żeby doprowadzić do tego momentu. Sędzia zdecydowanie jest od tego, by w odpowiednim czasie zareagować, niemniej powtórzę pytanie: im więcej czasu mija od walki, bardziej pan sobie myśli, że właściwsze byłoby danie nawet sobie trochę więcej czasu i komfortu na podjęcie decyzji? A może tylko utwierdza się pan w przekonaniu, że trzeba było przerwać, bo kontynuowanie walki groziło dużym niebezpieczeństwem. - Mówienie o tym, co by się wydarzyło, jest w tym momencie snuciem hipotez. Na pewno nie powiem, że popełniłem błąd. Przyznaję, że była taka ewentualność, żeby Kaszynskiego liczyć. Czy to dla kibiców, widowiska i boksu byłoby lepsze? Być może by było, ale nie uważam, że został popełniony błąd. Po prostu ten człowiek w tamtym momencie nie nadawał się do walki. Chyba nikt, kto zna się na boksie, w tej konkretnej sytuacji nie oczekuje od pana przyznania się do błędu. O tym nie ma mowy. Rzecz w tym, że w grę - w ramach przepisów - wchodził więcej niż jeden wariant decyzji, która leżała w kompetencji właśnie sędziego ringowego. - Od razu miałem świadomość, że dla kibiców i widowiska byłoby atrakcyjniej, gdyby pojedynek trwał dłużej. Zresztą w wypowiedziach zaraz po walce sam mówiłem, że nie jestem zadowolony z tego, że trwało to tak krótko. Wolałbym, żeby pojedynek skończył się w piątej, szóstej, czy siódmej rundzie, choćby nawet w podobny sposób. Natomiast nie mam żadnego przeświadczenia, że gdybym puścił wyliczenie, to doszlibyśmy do tego etapu walki. To, co wydarzyło się w pierwszych dwóch minutach, pozwala sądzić, że nie wyszlibyśmy poza pierwszą, a być może drugą rundę. Jednak czy naszą rolą jest zaspokajanie potrzeb kibiców, żeby oglądali krew? Nie wiem. Tak samo jak nie potrafię dobrze odpowiedzieć na pytanie, które pan zadaje. Nie dlatego, że nie chcę lub boję się do czegoś przyznać. Moja analiza tego przypadku nie jest taka, bym sobie myślał: "kurczę, a może trzeba było wyliczyć i zobaczyć, co by się dalej wydarzyło". Pretensje, które pojawiły się zaraz po, bardziej dotyczyły nie tego, że nie liczyłem, tylko nie puściłem tego dalej, na żywioł. To byłaby już trochę taka wolnoamerykanka. - Moim zdaniem tak. Kaszynski był przecież odwrócony, więc nawet nie bardzo wiadomo, jak Michał miałby dalej boksować. Spróbować go obejść, czy "wjechać" nisko na nogach jakimś hakiem? - Jedynie, i to z lewej strony. Moim zadaniem absolutnie nie jest chronienie zawodnika przed tym, żeby nie faulował, ale też jestem sobie w stanie wyobrazić, że w ferworze walki i adrenaliny Michał podchodzi do Kaszynskiego i uderza go w tył głowy. Podkreślę, że nie zakończyłem pojedynku dlatego, żeby Cieślak nie uderzył go w tył głowy, ale jeśli dywagujemy, co by się wydarzyło, to jest to jedna z ewentualności, którą powinniśmy brać pod uwagę. Pamiętając też o tym, że w przeszłości Michał faulował. A zapytam jeszcze inaczej: czy gdyby Leszek Jankowiak najzwyczajniej w świecie miał inny dzień, to w tej samej, analogicznej sytuacji, mógłby wybrać właśnie liczenie i wtedy broniłby zasadności tej decyzji? - Teoretycznie myślę, że tak. Oczami wyobraźni już widzę te tytuły, że sędzia Leszek Jankowiak przyznaje się, że miał słaby dzień i popełnił błąd (uśmiech). Kto wie, jak naszą rozmowę omówią inne media. - (śmiech). Pamiętamy sytuacje z przeszłości, gdy po tego typu decyzjach, które rozpalały emocje, zderzał się pan ze zmasowaną krytyką, a po walce Adamek - Molina doszło nawet do rękoczynów. Jak sytuacja wygląda teraz? - W tym przypadku nic się nie dzieje. Jeszcze. No bo jeśli pojawiłby się taki tytuł, jak wspomniałem, to może coś zaczęłoby się dziać (uśmiech). Rozmawiał Artur Gac Nie przegap gali FEN 34! Oglądaj wieczór freak fightów w Ipla.tv. Kliknij i zyskaj dostęp do transmisji na żywo!