Artur Gac, eurosport.interia.pl: Udał się pan na badania po walce? Andrzej Sołdra, pięściarz wagi półciężkiej: - Nie potrzebowałem, z ciałem wszystko jest dobrze. Dużo bardziej boli serce? - Zdecydowanie, serce i psychika, bo ucierpiało moje ego. Miało być zupełnie inaczej, a wyszło jak wyszło... Jest pan już w stanie analitycznie odpowiedzieć na pytanie, co nie wyszło, że skończyło się tak ekspresową demolką? - W ogóle śmieszą mnie opinie o ekspresowej demolce... To ja pierwszy i ostatni? Ilu zawodników tak kończy? W weekend znokautowany został Lukas Browne w wadze ciężkiej, on dopiero stracił zdrowia, gdy bezwładnie spadł na twarz i wylądował w szpitalu. A ja dostałem cios, "odcięło" mnie i było po walce. Jaka demolka? Czy on mnie zjadł albo od teraz jestem ułomny? Cios, który był początkiem końca, to mocny prawy Parzęczewskiego bity z góry? - Tak, to był ten prawy, który mnie "podłączył". Później dołożył lewy, ale to uderzenie już było bardziej pchane i nim posadził mnie na tyłku. Od tego wszystko się zaczęło... Faworytem był Parzęczewski, który w przeważającej opinii miał dopisać do swojego rekordu pana nazwisko, ale nie brakowało też głosów, że "Arab" przejedzie się na Sołdrze. - Formę zbudowałem naprawdę niesamowitą. Miałem bardzo długi, ponad dziesięciotygodniowy okres przygotowań. Takiego obozu nie miałem bardzo dawno i czułem się świetnie. Tylko co z tego, skoro ten cios, który doszedł, zmienił obraz całej walki. Z drugiej strony wydaje mi się, że na tę walkę mogłem zdecydować się troszeczkę za wcześnie. Po wcześniejszych porażkach być może byłem za mało odbudowany. Możliwe, że potrzebowałem jednego lub dwóch lżejszych pojedynków i dopiero po nich powinienem wskoczyć na takie starcie. Teraz to już tylko gdybanie, było i minęło. Pana sumienne przygotowania sugerowała choćby sylwetka, bodaj najlepsza w karierze. Tyle że w ringu pana mowa ciała trochę jakby zaprosiła Parzęczewskiego do tego, by szybko przeszedł do odważnej ofensywy. - Dokładnie, pełna zgoda. Fizycznie czułem się fajnie, forma była fantastyczna, tylko nawet nie zdążyłem jej pokazać. Zresztą jestem znany z tego, że początkowe rundy są dla mnie ciężkie, bo jestem długodystansowcem i rozkręcam się z czasem. No cóż, wygrał Parzęczewski i gratuluję chłopakowi. A może walka z Parzęczewskim pokazała, że - mówiąc językiem bokserskim - już nie do końca "trzyma" pan cios i jedno, mocne uderzenie jest w stanie całkowicie wyłączyć pana z walki? - Nie wiem, jak to wygląda z boku, ale możliwe, że tak jest... Od pewnej walki już nie jestem tym samym zawodnikiem, co kiedyś. Od której walki? - Z Jewgienijem Machtejenką, gdzie złamałem nogę. Od tamtej pory jestem już zupełnie innym zawodnikiem. W tej chwili waży pan decyzję, co dalej z karierą? - Będzie co będzie, zobaczymy co czas przyniesie. Nawet się tym nie przejmuję. Przyjechałem do domu, jest przy mnie żona i synek, mam sposób na życie i mam co robić. A w pobliżu są superfajni ludzie, którzy mi pomagają. Czyli temat pana przyszłości jest otwarty? - Teraz jest mi ciężko cokolwiek powiedzieć. Na tę chwilę żyję innymi sprawami. Po różnych przejściach, które miewałem w karierze, proszę mi wierzyć, że mam uśmiech na twarzy. Rozmawiał Artur Gac