PAP: Minęły dwa tygodnie od narodzin syna Kazimierza. Wysypia się pan? Adam Kownacki: - Opieka nad synem to czysta przyjemność, choć zaraz po przyjeździe ze szpitala było trochę stresu. Jednak wszystkiego się uczę, a trochę polegam na instynkcie ojcowskim. Jak płacze, to trochę się denerwuję, bo nie wiem, czy jest głodny, czy coś mu dolega. W międzyczasie gościł pan na turnieju tenisowym US Open... - Piotr Wozniacki, ojciec Karoliny, zaprosił mnie i brata na jej mecze i z przyjemnością z tego skorzystaliśmy. To był mój pierwszy raz na takim wydarzeniu i byłem pod dużym wrażeniem. Niestety, nie miałem okazji być na meczach Polaków, ale to się zmieni w przyszłym roku. Wznowił pan już treningi po wygranej na punkty walce z Chrisem Arreolą? - Mam za sobą już dwa i powoli będę wchodził na właściwe obroty. Od tego pojedynku jestem bardzo zabiegany. Kończyliśmy remont domu, potem przygotowywaliśmy się do narodzin Kazika, a teraz sprzątamy po remoncie. Na szczęście to już końcówka. Muszę to wszystko uporządkować, aby spokojnie przygotować się do kolejnej walki. W listopadzie dojdzie do rewanżowego starcia Deontaya Wildera z Luisem Ortizem o tytuł federacji WBC. Jaki wynik pan typuje? - Przede wszystkim ciekawy jestem jego przebiegu. Ortiz bardzo dobrze walczy z kontrataku. W ich pierwszym pojedynku Kubańczyk mocno trafił Wildera i poszedł za ciosem, co prawie zakończyło się nokautem. Amerykaninowi należy się szacunek, że chce udowodnić swoją wyższość. Gdyby pojawiła się możliwość zastąpienia Ortiza, przyjąłby pan taką propozycję? - Nie przyjąłbym takiej oferty z powodu bliskiego terminu. Praktycznie już musiałbym być w trakcie obozu przygotowawczego, a ja niedawno zacząłem biegać. To byłaby bardzo ciężka walka i musiałbym się do niej solidnie przygotować. Po ostatniej mówił pan, że w najbliższym czasie stoczy dwie walki z niżej notowanymi rywalami, aby za rok przystąpić do pojedynku z Wilderem... - Taki plan wynika tylko ze względu na wypełniony plan Wildera oraz posiadacza pasów WBO, WBA i IBF Andy'ego Ruiza Jr. Nie chcę na nich czekać np. do maja, tylko boksować już w styczniu. Dlatego na początku roku stoczę walkę z niżej notowanym przeciwnikiem. Czyli możliwe jest, aby wiosną walczył pan o tytuł? - Jeśli Ruiz Jr. by wygrał, to czemu nie. Nasza walka na pewno byłaby ciekawa. Jednak wszystko zależy od tego, jak Ruiz poradzi sobie w rewanżu z Anthonym Joshuą. Po walce z Arreolą bardzo chwalił pana Wilder. To kurtuazja czy naprawdę docenia pańskie umiejętności? - Na pewno mnie docenia. Przecież on też walczył z Arreolą i wie, jak jest dobry. Do pojedynku ze mną był świetnie przygotowany i stoczył walkę życia. Dla niego to było "być albo nie być" w boksie. Na pewno był niesamowicie zmotywowany. Obecnie jest pan na szczycie światowych rankingów. Kiedy pan poczuł, że jest w stanie zarabiać godne pieniądze na boksie? - Pierwsze konkretne wynagrodzenie zainkasowałem za pokonanie Artura Szpilki. Wówczas pomyślałem, aby to pociągnąć i osiągnąć coś więcej. Ta walka otworzyła mi drzwi do tego, gdzie jestem obecnie. Wcześniej rozważałem różne możliwości. Brałem pod uwagę przylot do Polski, aby walczyć w ojczyźnie. Nie było jednak konkretnej oferty lub proponowano mi bardzo niskie wynagrodzenie. Zdecydowałem, że stoczę jeszcze dwie walki i zobaczę, co się stanie. Pracując na budowach w USA spodziewał się pan, że zajdzie tak wysoko? - Były takie momenty, kiedy mówiłem, że nie mogę tak pracować do końca życia. Podziwiam ludzi, takich jak mój tata, którzy na co dzień tak harują. To ciężki kawałek chleba. Pamiętam, że kiedyś z kolegą musieliśmy wycinać w dachu otwory na okna. Bardzo tego nie lubiłem. Wówczas powiedziałem sobie, że nie będę tego robił i muszę wrócić do boksu. Sport z pracą fizyczną łączyłem jeszcze przez dwa lata. Potem porozmawiałem z żoną i postawiłem wszystko na jedną kartę. Justyna bardzo we mnie wierzyła i wzięła na siebie utrzymanie domu. A przełomowy moment w dotychczasowej karierze? - Pięć lat temu było moje "być albo nie być". Przed walką z Charlesem Ellisem zadzwonił do mnie promotor i menedżer Al Haymon z propozycją podpisania kontraktu. Ten pojedynek organizowany był przez Main Events, a ta grupa nie jest zbyt mocna pod względem promotorskim. Powiedziałem, że po wygranej podpiszę umowę z Haymonem, który był obecny na trybunach. To był przełom w mojej karierze. Z Nowego Jorku - Marcin Cholewiński