PAP: Po trzech tygodniach spędzonych w górach wrócił pan do domu na Long Island. To oznacza, że epidemia koronawirusa jest w tym regionie opanowana? Adam Kownacki: - Absolutnie nie. Po prostu mieliśmy do zrobienia dużo rzeczy w domu i dlatego musieliśmy wrócić. Żałuję, że musieliśmy opuścić posiadłość w górach, bo świetnie się tam czuliśmy. Teraz chyba każdy potrzebuje trochę czasu dla siebie, aby zastanowić się nad swoim życiem. Tam mogliśmy zwolnić nasz tryb życia i nie mieliśmy kontaktu z innymi ludźmi. Miał pan warunki do treningów? - Ćwiczyłem z ciężarkami i biegałem na bieżni, więc nie próżnowałem. Niestety nie przygotowałem jeszcze sali treningowej. Mam nadzieję, że wkrótce będzie gotowa. Był też czas do analizy ostatniej walki, którą niespodziewanie przegrał pan z Finem Robertem Heleniusem przez techniczny nokaut w czwartej rundzie. Ile razy obejrzał pan ten pojedynek? - Tysiące! Po tym, jak rywal mnie trafił, popełniłem błąd - zamiast się cofnąć, ruszyłem do dalszych ataków. Rywal to wykorzystał i posłał mnie na deski. Fin widział, że jestem w kłopotach i wykorzystał to. Nie czuję do niego żalu, bo dobrze wykonał swoją pracę. Czy teraz coś by pan zmienił w swoim stylu walki? - Nie, widocznie to musiało się wydarzyć. Z tej lekcji trzeba wyciągnąć wnioski i dalej pracować. A jakie wnioski pan wyciągnął po dwóch miesiącach od tego pojedynku? - Najważniejsza jest koncentracja i skupienie się tylko na walce. Muszę też mieć mniej ludzi wokół siebie. Jeśli jest za dużo doradców, to wkradają się błędy. Do momentu, kiedy wszystko robiłem jak chciałem, wszystko było dobrze. Problemy zaczęły się, kiedy miałem zbyt wielu doradców, a ja chciałem każdego uszczęśliwić i każdemu pomóc. Największe zainteresowanie moją osobą jest przed walką. Wówczas nie miałem czasu, aby spędzić go w domu z rodziną. Musiałem przegrać walkę, aby zrozumieć, co jest dla mnie najważniejsze. Nie zlekceważył pan Fina? - O tym nie ma mowy. Zdawałem sobie sprawę, że to groźny rywal dysponujący silnym ciosem. Miałem za sobą ciężki obóz przygotowawczy, sprowadziłem z Polski Mariusza Wacha i Damiana Knybę, którzy gabarytami przypominali Heleniusa. Trzeba też pamiętać, że wygrywałem tę walkę na punkty, ale być może za bardzo chciałem znokautować przeciwnika. W trakcie walki zabrakło mi spokoju i cierpliwości. Jest pan zawiedziony, że po pierwszej porażce wypadł z czołówek rankingów bokserskich federacji? - Trochę mnie to śmieszy, bo nikt nie wie, jakimi prawami rządzą się te rankingi, ani jakie są kryteria. Nie będę rozwijał tego tematu, bo chcę zostać mistrzem świata i dzierżyć jeden z pasów tych federacji. Nie podoba mi się sposób, w jaki to jest robione, ale nie mam na to wpływu. Co panu da rewanżowa walka z Heleniusem, której się pan domaga? Fin jest pewny wygranej także w waszym drugim pojedynku. - Chciałbym to zrobić dla siebie. Mam twardy charakter i ta porażka mnie boli - tym bardziej, że powinienem wygrać tej pojedynek. Wiem, że jestem lepszy od Fina, ale on po prostu dobrze mnie trafił. Jeżeli nie dojdzie do rewanżu z Heleniusem, to będę chciał pojedynku z kimś z czołówki wagi ciężkiej, aby otrzymać szansę walki o tytuł.