Pojedynek Wacha z Kliczką odbył się 10 listopada w Hamburgu. Mistrz świata pokonał naszego "Wikinga" jednogłośnie na punkty. Po walce wyszło na jaw, że Wach był na dopingu. Reprezentujący interesy Władimira i Witalija Kliczków agent kilka miesięcy po pojedynku nadal piętnuje Polaka za doping, ale zwraca również uwagę na inny, jego zdaniem bardziej niebezpieczny, występek sztabu pretendenta. "Doping to okropieństwo, ale jeszcze gorsze, że ludzie Wacha chcieli zagrać nieczysto w inny sposób. Nie wiem, czy to była inicjatywa samego Wacha, ale chyba większą winą można obarczyć jego współpracowników. Próbowano majstrować z prawą rękawicą, wyjęto z niej wyściółkę" - przypomina Boente w rozmowie z Przemysławem Osiakiem z "Przeglądu Sportowego". "Jeśli umyślnie planuje się poważne zranienie swojego przeciwnika, kombinując z rękawicami, stanowi to absolutnie najgorsze przestępstwo, jakie można popełnić w boksie. Nie ma na to żadnego wytłumaczenia. Dla dopingu też nie, ale to było jeszcze gorsze" - grzmi menedżer braci Kliczko. Te zarzuty na łamach "PS" odrzucają zarówno "Wiking", jak i jego promotor Mariusz Kołodziej. Obydwaj zgodnie podkreślają, że w szatni cały czas towarzyszył im przedstawiciel komisji sędziowskiej, a rękawicami w każdej walce opiekuje się specjalnie do tego wyznaczony supervisor. W związku z tym podmiana rękawic, lub ich celowo zniszczenie, które zarzuca obozowi Polaka Boente, nie było możliwe. Po co zatem menedżer mistrza świata parę miesięcy po walce, i to wyraźnie wygranej przez Kliczkę, nadal atakuje Wacha?