Szpilka, przedwcześnie okrzyknięty następcą Gołoty i Adamka, polską nadzieją wagi ciężkiej, jest póki co młodym zawodnikiem, stawiającym swoje pierwsze kroki i mającym przed sobą jeszcze lata treningów, jeśli chce z powodzeniem mierzyć się z rywalami ze światowej czołówki. Na razie wracający po długiej przerwie, zaledwie solidny rzemieślnik w pięściarskim fachu, jakim jest Mollo, kontuzjowany na początku walki i nieprzygotowany do niej kondycyjnie, zafundował Polakowi dwa nokdauny, zanim sam został znokautowany. W sytuacji, gdy słabe strony Szpilki, zwłaszcza poważne braki w obronie, zostały tak bezlitośnie obnażone przez niezbyt wymagającego rywala, pozwolę sobie być niewiernym Tomaszem i stwierdzić, że dopóki nie zobaczę pięściarza z Wieliczki wchodzącego 23 lutego do ringu w Gdańsku, to nie uwierzę w jego walkę z Krzysztofem Zimnochem (13-0-1, 10 KO). Bynajmniej nie dlatego, że zarzucam Szpilce brak odwagi. A skąd! Gdyby to od niego zależało, biłby się z Zimnochem już dzisiaj, a chęć do jak najszybszej konfrontacji zdradził już podczas słynnej konferencji prasowej. Nie, tu nie o brak odwagi chodzi, ale o zdrowy rozsądek. Andrzej Wasilewski, promotor Szpilki jest sprawnym biznesmenem w bokserskim świecie i działa racjonalnie, więc wystawienie najbardziej medialnego zawodnika jego grupy na wielkie ryzyko w starciu z rywalem znacznie bardziej wymagającym niż Mollo, nie jest w jego stylu. Zimnoch w odróżnieniu od Mollo nie będzie bezkarnie przyjmował ciosów Szpilki, nie zabraknie mu oddechu w trzeciej rundzie, jest znacznie lepszy technicznie, szybszy i silniejszy. Więc nietrudno przewidzieć, że w walce z nim, w dodatku toczonej w odstępie zaledwie trzech tygodni i podróżą przez Atlantyk po drodze, Szpilka stanąłby przed niezwykle trudnym wyzwaniem. Jeśli mimo tego Andrzej Wasilewski zdecyduje się na takie ryzyko, nikt nie będzie mógł mu zarzucać, że asekurancko prowadzi swoich zawodników. Jednak powtórzę - uwierzę, jak zobaczę. Tomasz Ratajczak (bokser.org)