Interia: Artur Szpilka rzadko docenia na forum pana pracę, ale niedawno opublikował zdjęcie, tytułując pana swoim trenerem i ekspertem żywieniowym z ogromnym doświadczeniem. "Efekty widać po mnie" - dodał. Miły komplement, ale wydaje się, że "Szpila" bardzo dozuje te pochwały. Karol Da Costa: - (śmiech) No... Artur może jest tego nieświadomy, ale w sumie nie czuję się niedoceniony. Na razie jest "spoko", bez zmian. Na jakim etapie jest pana współpraca ze Szpilką? Co już udało się zrobić, a jakie wyzwania przed wami w nieodległej przyszłości? - Tak naprawdę jeszcze nie wiadomo, z kim Artur ma walczyć. Mówi się o Amerykaninie Dominiku Breazealu, ale to jeszcze nie jest "przyklepane". Pojedynek ma odbyć się w lutym, ale dokładna data też jeszcze nie jest znana. W związku z tym, na razie skupialiśmy się na tym, by utrzymać formę i ewentualnie odpowiednio zwiększyć suplementację, aby powiększyć osiągi, na przykład wydolność. Z jakim efektem? - Wszystko się udaje. Udało nam się też osiągnąć taką wagę, jak przed walką Artura z Tomaszem Adamkiem, ale wszystkie "czasówki" są lepsze niż wtedy. To krok naprzód. A więc ile wynosi waga Szpilki? - Około 105 kg. To optymalna waga, czy ciągle przejściowa? - Gdy będziemy bliżej walki, to jeszcze trochę pokombinujemy. Na razie Artur jeszcze ma margines, jeśli chodzi o jedzenie. Natomiast, gdy pojawi się konkretna data, wtedy zapanuje maksymalna dyscyplina. Czyli "Szpila" jeszcze może sobie pofolgować? - Tak, może podjadać, ale pilnujemy, żeby nie było przegięcia. Mówiąc o zwiększeniu suplementacji, w kierunku wydolnościowym, co dokładnie miał pan na myśli? - Niestety, wszystkiego nie mogę zdradzać. Powiem tylko, że w nowym roku odbędą się szkolenia na ten temat, dedykowane właśnie fajterom. Po raz ostatni rozmawialiśmy w momencie, gdy "Szpila", po długiej rekonwalescencji, sposobił się do powrotu do Stanów Zjednoczonych. Wtedy pan sam nie potrafił przewidzieć, jak wasza współpraca na odległość ułoży się w praktyce. Obecnie jest pan zadowolony? - Tak, a nawet trochę zaskoczony, bo liczyłem się z tym, że nasz kontakt może się urwać. Jest elegancko, dostaję raporty, mamy kontakt, więc nie mogę narzekać. Artur spostrzegł efekt, który rzeczywiście jest zauważalny, więc się trzyma. Pod tym względem jest lojalny. Nawet, gdy ktoś próbował mu coś podpowiedzieć, to zadzwonił do mnie, żeby się skonsultować. To znaczy, że podsuwano Arturowi różne pomysły? - Owszem, łącznie z przejściem na weganizm. Usłyszał, że dzięki temu będzie miał lepszą wydolność i w ogóle. Powiedział mi, że kocha jeść mięso, ale gdyby miało być lepiej, to gotów jest zrezygnować. Co mu pan odpowiedział? - Że nie ma takiej potrzeby. To byłoby tylko utrudnienie, jeśli chodzi o ustalenie diety, choć dalibyśmy sobie radę, bo mam trochę wegańskich sportowców. I tak Artur nie został weganinem, ani nawet wegetarianinem. Jaka jest różnica między weganinem, a wegetarianizmem? - O ile wegetarianin czasami spożywa nabiał lub jajka, to weganin nie sięga po żadne produkty odzwierzęce. Z jaką częstotliwością jest pan z Arturem na łączach? - Czasami piszemy codziennie, jak w sytuacji, gdy były "rozkminy" z zejściem do niższej kategorii wagowej. Cały czas go śledzę, jeśli tylko zadam mu pytanie, to od razu mi odpisuje. Wiadomo, że nieraz z pewnym opóźnieniem, bo nadajemy z różnych stref czasowych, ale nie mamy większych przerw. Generalnie jesteśmy w kontakcie kilka razy w tygodniu. Głównie piszecie, czy prowadzicie rozmowy wideo? - Zamiennie, nieraz też nagrywamy filmiki i wysyłamy sobie w wiadomościach prywatnych. Zgłębmy temat zmiany kategorii wagowej. Faktycznie, pod koniec września, "Szpila" zasugerował, że rozważa zejście do dywizji junior ciężkiej. Ostatecznie został w "królewskiej" kategorii wagowej. Jak znaczna była pana rola w tej decyzji? - Ja uważałem, że to nie zależy od wagi, natomiast podjęliśmy wspólną decyzję, że po prostu szkoda wypracowanej sylwetki. Artur zbudował naprawdę fajne mięśnie, jedzenie jeszcze poszło do przodu, a skoro efekty są takie, że wygląda jak przed Adamkiem, a przy tym zyskał wydolnościowo, to szkoda tego marnować. Poza tym, musielibyśmy zrobić próbę, bo gdyby w pewnym momencie okazało się, że zejście z wagi wpływałoby negatywnie na jego parametry fizyczne, nie miałoby to sensu. Dużo łatwiej zrzucić tkankę tłuszczową niż zejść z masy mięśniowej, a Artur w tym momencie już nie ma dużo tkanki tłuszczowej. Innymi słowy taka decyzja byłaby obarczona ryzykiem, że w razie, gdyby próba zejścia do kat. cruiser miała negatywne konsekwencje, to trzeba by było odbudowywać parametry organizmu, co opóźniłoby powrót "Szpili" na ring. - Dokładnie tak, dlatego gra nie była warta świeczki. Na dzisiaj, jaki macie cel? - Precyzyjnie trudno powiedzieć, bo jeszcze nie wiemy, na jakiego przeciwnika się szykujemy. A jeśli rywalem będzie wspomniany Breazeale, to wówczas, w którą stronę pójdzie specyfika przygotowań? - Ten gość jest trochę podobny do Deontaya Wildera, czyli ma piorunujące uderzenie. Mając na względzie, że zakres moich obowiązków jest ograniczony przez sztab amerykański, według mnie należałoby pójść w kierunku nadrobienia tych niedociągnięć, które wyszły w pojedynki właśnie z Wilderem. Mam tu na myśli wydolność i dynamikę, które w tamtym pojedynku dobrze się sprawdzały, ale tylko gdzieś do piątej rundy. Wówczas Wilder miał problemy, ale później Artur już był wolny. Uważam, że gdyby Szpilce wystarczyło siły jeszcze na kilka rund, to walka mogłaby się różnie potoczyć. A tak w ogóle jaki, w pana opinii, jest Szpilka? - Gdy ktoś mnie pyta, jaki jest Artur, odpowiadam: wejdź sobie na youtube’a i zobacz filmik z jego udziałem. Po prostu nie znam drugiego, takiego kolesia, który byłby tak identyczny w cztery oczy i przed kamerą. Obracam się w szerokim spektrum różnych ludzi z tej branży, mniej oraz bardziej sławnych, i wcześniej nikogo takiego nie spotkałem. Gdy Artur niezmiennie powtarza "zawsze ten sam", to z jego ust nie jest to pusty slogan. Ten gość naprawdę jest mega autentyczny, to jego siła. Dla mnie, to taki prosty i dobry chłopak z osiedla. Rozmawiał Artur Gac