Ta historia była skazana na sukces. Anthony Joshua już w 2012 roku został namaszczony na przyszłego mistrza świata wagi ciężkiej i... tak się stało. W nocy z sobotę na niedzielę hala O2 Arena w Londynie wypełniła się do ostatniego miejsca. Zresztą znamiennym jest fakt, że to właśnie do Anglii przyjechał aktualny mistrz świata - Charles Martin. Jeszcze jakiś czas temu byłoby nie do pomyślenia, by panujący król jechał na teren pretendenta. Ale to właśnie Brytyjczycy są w tej chwili ojczyzną wagi ciężkiej, oferują duże pieniądze i rozdają karty. Trudno się jednak dziwić, skoro Tyson Fury pokonuje samego Władimira Kliczkę, a dzieciak, jakim jest Joshua, dostaje walkę o pas po zaledwie 15 zawodowych pojedynkach. Szansę wykorzystał znakomicie, ale teraz poprzeczka pójdzie znacznie wyżej. Martin okazał się bowiem po prostu przeciętnym pięściarzem. Już w drugiej rundzie popełnił szkolny błąd, odsłonił się, a Joshua nie miał innej opcji i wykorzystał prezent. Amerykanin padł na deski, a po chwili Anglik cieszył się z 16. zwycięstwa. Co więcej, 16. przez nokaut. Inna sprawa, że Martin okazał się mistrzem przypadkowym. Niespodziewanie dostał walkę o pas z Wiaczesławem Głazkowem i zdobył go być może tylko dlatego, że Ukrainiec przegrał z kontuzją. Jak się później okazało, w historii krócej z mistrzowskiego pasa wagi ciężkiej cieszył się tylko Tony Tucker (przez dwa miesiące). Ciekawych liczb po tym pojedynku jest zresztą więcej. Joshua do tytułu mistrza świata potrzebował zaledwie 16 walk. Legendy światowego boksu nie były tak szybkie. Muhammad Ali dopiero w 20. pojedynku sięgnął po pas, Lennox Lewis w 22., a Mike Tyson potrzebował do tego aż 28 starć. Mało? Joshua jest dopiero trzecim w historii pięściarzem, który został zawodowym mistrzem świata, będąc aktualnym mistrzem olimpijskim. Wcześniej ta sztuka udała się tylko Ali’emu i Leonowi Spinksowi. CZYTAJ TEKST DALEJ - KLIKNIJ TUTAJ!