Mistrz świata wagi ciężkiej federacji WBA/WBO/IBF do obowiązkowej obrony z Rosjaninem przystąpi 22 września w Londynie. Powietkinowi w związku z podejrzeniami o doping uciekły w 2016 roku sprzed nosa walki z Deontayem Wilderem oraz Bermane'em Stiverne'em. Niedoszłe potyczki miały toczyć się o pas WBC. On jednak odrzuca insynuacje o doping. - W 2016 roku wpadłem na meldonium, lecz były to śladowe ilości. Stało się to tuż przed walką. Kilka testów wcześniej dały wynik negatywny, podobnie jak kolejne badania. Tylko raz wynik był pozytywny, w dodatku w śladowych ilościach. To była wtedy bardzo podejrzana sprawa. Za drugim razem wykryto u mnie ostarynę, a ja nawet nie wiedziałem, co to jest. Potem dowiadywałem się, że chodzi o rozrost masy mięśniowej, a przecież ważę zaledwie sto kilogramów. I znów inne, wcześniejsze oraz późniejsze testy, także dały wynik negatywny. Czy to nie brzmi podejrzanie? Przecież tak małe ilości i tak w niczym nikomu by nie pomogły. Dla mnie to wszystko do dziś jest bardzo podejrzane - przekonuje "Sasza". Ale Joshua mu nie odpuszcza w tym temacie. - Wolałbym przegrać walkę niż wpaść na kontroli antydopingowej. Taka wpadka jest znacznie gorsza dla spuścizny zawodnika niż sportowa porażka. Ja wolę pozostać czystym i za każdym razem po prostu dawać z siebie wszystko. Przy każdej walce jestem związany z organizacją VADA, płacąc za to aż 30 tysięcy funtów. Ich ludzie znają miejsce mojego pobytu i mogą mnie codziennie kontrolować. Gdybym to ja dwukrotnie wpadł na dopingu, zakończyłbym po prostu karierę - stwierdził AJ, który podobno już dwa razy był badany w ramach przygotowań do starcia z Powietkinem.