Artur Gac, Interia: Już parafował pan kontrakt na walkę z Wilderem? - Jeszcze nie, dlatego pojedynek nie jest "klepnięty". W ostatnich dwóch latach miałem, wydawało się, pewnych z dziesięć walk, ale ostatecznie z nikim, z tego grona, nie zaboksowałem. Jest pan w stu procentach zdecydowany na pojedynek z Wilderem? - Oczywiście, że tak. To jest moje marzenie, tym bardziej, że chodzi o walkę o najbardziej prestiżowy pas federacji WBC. Chcę pokazać wszystkimi, że mogę boksować z topowymi zawodnikami i dawać dobre walki. Naprawdę, wierzę w siebie. Miał pan ból głowy przy podejmowaniu decyzji? - Ból głowy to za dużo powiedziane, niemniej są to decyzje trudne, życiowe, których nie podejmuje się w jeden dzień. Rozmowy o tym pojedynku toczą się ze Stanami Zjednoczonymi od dwóch tygodni. Były do ustalenia różnego rodzaju warunki oraz dogrywanie tych rzeczy, które nas interesują. Walka walką, ale do tego dochodzą dziesiątki podpunktów, takich jak np. to, z jakim wyprzedzeniem możemy wylecieć za oceanem. Wszystko to musi być zaakceptowane w kontrakcie, który zostanie podpisany dopiero w pełnej formie. Mówiąc, że dla pana to decyzja życiowa, coś bardzo osobistego ma pan na myśli? - W tym sensie życiowa, że stanę do walki o mistrzostwo świata z aktualnym czempionem, obdarzonym niesamowicie silnym ciosem. Wszystko trzeba było przemyśleć, dlatego nie decydowałem "na gorąco". Otrzymałem czas, bo rozmowy toczyły się w spokojnym tempie. Oczywiście chciałem mieć spełnione swoje warunki i tak się stało, więc jestem w stu procentach na "tak". Teraz tylko czekamy, aż strona amerykańska przyśle kontrakt. W tym czasie zasuwam, żeby przygotować mega życiową formę. Pojedynek z Wilderem to dla pana olbrzymia szansa, ale jeszcze większe ryzyko, właśnie z racji tego, jaką amunicją w rękach dysponuje Wilder. - Oczywiście, w wadze ciężkiej nie ma żadnych żartów. Tutaj padają najsilniejsze ciosy, ważące bardzo dużo, dlatego do takiej walki nie można wyjść niezdecydowanym. W związku z tym wszystko musiałem przeanalizować i nie mam najmniejszych wątpliwości. Będę miał dobranych silnych sparingpartnerów i postaramy się szybko zmienić wszystko to, co tylko się da. Wejdę do ringu bardzo pewny siebie. Kibice nie mają litości, w internecie... - Ja tego nie czytam, mam to głęboko w d..., dlatego mnie to nie drażni. Uśmiecham się, gdy inni poświęcają swój cenny czas na takie głupoty. Wszyscy znajomi znają moje zdanie, więc mówienie tego do mnie, jest gadaniem do siebie. W każdym razie przypomina się panu, że skoro w pojedynku z kimś takim, jak Denis Bachtow, po jednym z ciosów zatańczył pan w ringu, to co się stanie, jak wyceluje w pana Wilder. - Obecnie jestem dużo bardziej dojrzałym facetem. Wtedy miałem niecałe 25 lat. Teraz mam dużo większą masę mięśniową oraz, według mnie, większą wytrzymałość, dlatego chętnie przetestuję to w walce z takim pięściarzem. Na pewno czuję się nieporównywalnie lepszy niż kilka lat temu. Wiemy, co spotkało Artura Szpilkę w pojedynku z Wilderem. Zresztą sam był pan przejęty widokiem przyjaciela po ciężkim nokaucie, bo przez chwilę widok był dramatyczny. - Oczywiście, było trochę strachu, ale to jest boks. Nie bez powodu mówi się, że jeden cios potrafi w wadze ciężkiej zakończyć pojedynek. Jednak trzeba przyznać, że Artur radził sobie w tej walce bardzo dobrze. Walczył na równi z mistrzem i nie dawał mu za dużo pola do popisu, dlatego, mimo takiego zakończenia, zebrał bardzo dobre recenzje. Byłem blisko, siedziałem w jednym z pierwszych rzędów i byłem dumny z Artura, że tak mocno przeciwstawił się Amerykaninowi. Cóż, pod koniec pojedynku otrzymał mega celny cios, dokładnie na szczękę. Na to nie ma mocnych, tym bardziej, że Artur już był zmęczony, więc taka bomba miała dodatkową siłę rażenia. Pamięć o tym nokaucie, w kontekście swojej walki z Wilderem, w pewien sposób jest deprymująca? Towarzyszy panu myśl, że taka historia może się powtórzyć? - W ogóle mnie to nie deprymuje. Przecież nie zajmuję się boksem rok, dwa, ani pięć, tylko jestem już bardzo doświadczonym sportowcem. W związku z tym wiem, że w walce bokserskiej mogą zdarzyć się wszystkie scenariusze, a pojedynki kończą się jeszcze gorzej niż w przypadku Artura. Trzeba wiedzieć, po co wchodzimy do ringu i zdawać sobie sprawę z wszelkich konsekwencji. Co może być pana atutem w walce z Wilderem? - Na pewno moja ruchliwość, a do tego szybkość, która musi być bardzo wysoka. Ponadto nie bezmyślne, ale precyzyjne ciosy. A przy tym nieustanne zważanie na prawy prosty Wildera, który jest zabójczą bronią. - To przede wszystkim, będę musiał uważać na ciosy rywala. Wiadomo, że jeśli Wilderowi da się pole do popisu, to już wielokrotnie udowodnił, że jest całkowicie wyluzowany, bije mega bomby i kończy przeciwników przed czasem. Muszę być skoncentrowany i wyprzedzać jego ciosy silnym lewym, żeby czuł zagrożenie z mojej strony. Jeśli Wilder czuje zagrożenie, co pokazali Eric Molina, Chris Arreola i Johann Duhaupas, to wtedy nie do końca pewnie boksuje. A co było w pojedynku z Arturem? Przez sześć rund w ogóle walczył niepewnie, do kiedy "Szpila" boksował na dużej intensywności. Oczywiście jest wspaniałym zawodnikiem, ma wielką siłę, ale też ma swoje słabości. Stuprocentowo idzie do przodu dopiero wtedy, gdy wyczuwa swoją ogromną przewagę. Jest pan przekonany, że uda się utrzymać nerwy na wodzy i nie wejść zdeprymowanym do ringu? Wszyscy wiedzą, że nie można przegrać walki już w szatni, ale wielu później nie potrafi tego opanować, gdy stawka jest ogromna. - Robię wszystko, żeby wejść stuprocentowo do ringu. Nie jestem w stanie przewidzieć, co wydarzy się 25 lutego, ale jestem przekonany, że wejdę do ringu odpowiednią nastawiony, bo wiem, po co wziąłem tę walkę. Niemniej, moje słowa zweryfikuje dopiero ten dzień. Dzisiaj jest pan dużo lepszym pięściarzem niż w walce z Aleksandrem Powietkinem, przegranej przez nokaut, którą stoczył pan przed ponad trzema laty? - Zadałeś mi pytanie, jakbyś nie znał odpowiedzi. Według mnie jestem dużo lepszym zawodnikiem we wszystkich aspektach, a więc siłowym, fizycznym, technicznym i szybkościowym, a do tego o wiele bardziej dojrzałym mentalnie. Dobrą walkę, po której spłynęło sporo pochwał, stoczył pan z Marcinem Rekowskim w Krakowie, ale już ostatni pojedynek z Albertem Sosnowskim, stoczony we wrześniu, pozostawił niedosyt. - Oczywiście, ja sam nie byłem z siebie zadowolony po tym, co pokazałem z Albertem. Walka ułożyła się tak, a nie inaczej, zresztą podszedłem też do niej w inny sposób. Z kolei do pojedynku z Marcinem przystąpiłem z dużą motywacją, bo bardzo dużo ludzi skazywało mnie na porażkę, dlatego byłem dodatkowo "nakręcony". Wówczas chciałem udowodnić, że takie opinie nic na mnie nie robią i, boksując z pełną koncentracją, stoczyłem niezły pojedynek. Jaki jest plan na całe przygotowania? - Będę pracował tylko w Warszawie, gdzie wykonam cały cykl treningowy, a zasuwam na maksa już od dwóch tygodni. Na sali spędzam po kilka godzin, aby zbudować konkretną wytrzymałość. Natomiast, na dwa tygodnie przed walką, wylecimy do Stanów Zjednoczonych. Rozmawiał Artur Gac