Rozmowę rozpoczynamy od analizy szans Andrzeja Wawrzyka w starciu o mistrzostwo świata wagi ciężkiej. Artur Gac, Interia: Decyzja o walce Andrzeja Wawrzyka z Deontayem Wilderem jest obarczona ogromnym ryzykiem? Andrzej Wasilewski: - W jakich kategoriach? Krakowianin może ponieść sromotną porażkę. - Zdecydowanie. To jest dokładnie taka sytuacja, jaką miał Artur Szpilka z Wilderem. Przy czym Artur był oceniany przez fachowców wyżej od Andrzeja Wawrzyka, dlatego w tym przypadku Wilder wydaje się być jeszcze wyraźniejszym faworytem. Natomiast na tym polega sport i sytuacja, kiedy walczy się o najważniejszy tytuł w historii współczesnego boksu zawodowego. W puli walki jest pas mistrza świata federacji WBC w wadze ciężkiej. - Nie ma bardziej spektakularnego tytułu. W związku z tym, w takich sytuacjach, wszystkie decyzje są oddane samemu zawodnikowi i częściowo sztabowi trenerskiemu. Moją rolą jest tylko strona biznesowa, z dopracowaniem wszystkich szczegółów. Szczerze mówiąc, mimo że polscy pięściarze w historii dosyć często kaprysili, to nie pamiętam przypadku, żeby którykolwiek odmówił takiej szansy. A przepraszam, takim rodzynkiem był Paweł Kołodziej. A Damian Jonak? - Racja, Damian odmówił walki z Carlosem Moliną o tytuł IBF wagi junior średniej w Chicago, na gali Leona Margulesa. To była precyzyjna oferta. Damian Jonak to w ogóle historia kariery na porządny felieton, pod tytułem: "jak zrobić mnóstwo, a na końcu nie sprawdzić, co zrobiliśmy". To syndrom towarzyszący kilku pięściarzom, których trzymał pan w szklarniowych warunkach. W związku z tym, nie mieli takiej psychiki, jaką powinien mieć zawodowiec, głodny sportowych wyzwań. - W tym obszarze będę trochę bronił Damiana. Akurat on nie bał się wyzwań w ringu, był twardym pięściarzem. Tylko miał poczucie, że za chwilę pojawi się jeszcze lepsza oferta, a w ogóle sam o siebie najlepiej zadba i nie widział sensu w dzieleniu się pieniędzmi z promotorem. Oprócz Wawrzyka, na gali w Birmingham wystąpi także Artur Szpilki, i tu przyszedł mi do głowy ciekawy wątek. Po tym, jak "Szpila", boksując na jednej gali z Krzysztofem Głowackim, pokazał się ze słabej strony w walce z przeciętnym Yasmany’m Consuegrą, powiedział pan, że w przyszłości będziecie chcieli unikać sytuacji, aby Artur boksował na jednej gali z rodakiem. Tłumacząc to tym, że za bardzo żyje starciem przyjaciela, co odbija się na jego koncentracji. - Świetnie pan pamięta, tyle że wówczas była inna sytuacja. Otóż wtedy Artur miał walkę ze skromnym jakościowo przeciwnikiem, a tutaj będzie musiał wspiąć się na swoje wyżyny. Nie oszukujmy się, Dominic Breazeale będzie dla niego, po roku przerwy, naprawdę dużym wyzwaniem. To wszystko prawda, ale znów, w najważniejszym pojedynku gali, zmierzy się przyjaciel "Szpili". - Naprawdę nie mam takiej obawy, bo wiem, że przeciwnik pokroju Breazeale’a wzbudza respekt u Artura. W przeciwnym razie, jeśli zlekceważy takiego rywala, to popełni wielki błąd. Poza tym, w takich sytuacjach, specjalnie też nie mamy wyboru, żeby przebierać w kilkunastu datach telewizyjnych i rotować naszymi zawodnikami. Najważniejsze jest to, że przy obu pięściarzach są zupełnie inne sztaby szkoleniowe. W ogóle nie przeszło mi przez myśl, że Szpilka nie będzie się mógł skoncentrować na swojej walce, która dla niego będzie o "być albo nie być". W razie porażki, bardzo oddalą się plany mistrzowskie. - Zapowiedziany przez Szpilkę powrót do Polski, z wylotami do Stanów Zjednoczonych tylko na pełne obozy przygotowawcze, odbędzie się przy pana pełnej aprobacie? - Gdybym miał zupełną możliwość decyzji, to wolałbym, żeby Artur pozostał w Stanach. Tam bardziej koncentruje się na boksie, a z całym szacunkiem do jego interesów poza sportem, najwyższe dochody czerpie zdecydowanie z boksowania. Dlatego wolałbym, żeby najbliższych kilka lat jeszcze całkowicie poświecił na boks. Natomiast jemu tam się najzwyczajniej w świecie nudzi i jest zmęczony życiem wśród Amerykanów. Z tego punktu widzenia, wcale mu się nie dziwię. Ma pan wyrobione zdanie na temat trenera Szpilki w zakresie przygotowania siłowego, dietetycznego i suplementacji, Karola Da Costy? - Słyszę o nim od kilku miesięcy od Artura, w samych superlatywach. Nie mam żadnych podstaw, aby rozsądzać, że jest wielkim lub słabym fachowcem. Wiem, że Artur w przeszłości miał takie sytuacje, jak to bywa w przypadku ludzi mocno temperamentnych, że w kimś się mocno "zakochiwał", po czym równie szybko przechodziło mu to "uczucie". W tym przypadku, po rozmowach z Arturem, mam wrażenie, że pan Da Costa dodatkowo go mobilizuje i ma na niego dobry wpływ. Oczywiście mam nadzieję, że nie ma tam żadnych eksperymentów żywieniowych, ani suplementacyjnych, więc wydaje mi się, że ma pozytywny wpływ. Szczególnie, że w Stanach Zjednoczonych tylko kilku pięściarzy ma wspaniałych trenerów od przygotowania fizycznego. Zresztą Artur ma tam, na miejscu, takiego fachowca... Sądzę, że pan Da Costa jest kolejnym, pozytywnym "kamyczkiem" w tym dużym ogrodzie. Wiem, że jest człowiekiem młodym, a myślę, że jednak w takich obszarach, jak fizjologia organizmu, dietetyka i diabetyka, które są dziedzinami naukowymi, potrzeba lat doświadczeń. Z drugiej strony, na drugim biegunie, mamy fachowca, którego nie chciałbym wskazywać personalnie po nazwisku, ale to znany ekspert z południa Polski. Jest naukowcem na poważnej uczelni i zajmował się kilkoma polskimi pięściarzami, ale wyniki i forma owych zawodników, którym zresztą jest bardzo oddany, nie są błyskotliwe. Zgadza się pan z wnioskami Da Costy, które trener wysunął m.in. w rozmowie z Interią? - Z kilkoma na pewno. Podzielam opinię o dynamice Artura oraz o tym, że w walce z Deontayem Wilderem boksował świetnie dopóty, dopóki był świeży. Tylko czy to są jakieś odkrywcze wnioski? Absolutnie zgadzam się z jedną rzeczą: Artur powinien być lżejszy. Na ten temat toczę z nim wojnę od czasu, gdy wyszedł z zakładu karnego. Uważam, że Artur powinien w formie startowej ważyć maksymalnie 102-103 kg. Kiedyś chciał boksować siłowo, dodatkową masą, ale on nigdy nie będzie zawodnikiem, który będzie w stanie fizycznie wygrywać z zawodnikami, typu Wilder, bo urodził się z inną genetyką i budową ciała. Artur musi boksować na sprycie, szybkości, i nogach, które ma jako jeden z nielicznych w wadze ciężkiej. W tych atutach powinien upatrywać swoich sukcesów. Międzyczasie pojawił się pomysł przejścia do wagi junior ciężkiej, z którego Szpilka bardzo szybko się wycofał. - I właśnie bardzo żałuję, że pan Da Costa, póki ma duży wpływ na Artura, nie był w stanie namówić go do prawdziwego zmierzenia się wagą cruiser. To rzeczywiście byłoby duże wyzwanie dla Artura, ale moim zdaniem absolutnie warte świeczki. Trzeba by było zrobić sobie program 12- lub 18-miesięczny, powolnego i mądrego schodzenia do kategorii junior ciężkiej. Moim zdaniem, jeśli Artur nie straciłby argumentów, które w tej chwili posiada, byłby niekwestionowanie najlepszym cruiserem na świecie. Widzę go, jako absolutnego zwycięzcę walki z Ołeksandrem Usykiem, Muratem Gassijewem i całą resztą. Tyle tylko, że taki trener, w tym przypadku Da Costa, musiałby wziąć na siebie duże ryzyko. Artur by mu nie wybaczył, gdyby najpierw stracił kilkanaście miesięcy na zbijanie wagi, a później tyle samo czasu musiałby odbudowywać parametry organizmu do dywizji ciężkiej. - Aż tak wielkiego ryzyka ja nie widzę. Niemniej pan Da Costa musiałby mieć na Artura naprawdę bardzo mocny wpływ, bo taka decyzja niosłaby ze sobą wielkie ograniczania i ogromną mobilizację. Nie dwa miesiące przed walką, tylko sumienny program, rzetelnie realizowany dzień po dniu, przez kilkanaście miesięcy. Taka wizja wydawała mi się absolutnie fantastyczna. Owszem, została podjęta próba poprzedzona wieloma rozmowami, ale już po bodaj dwóch tygodniach okazało się, że została zaniechana. Rozmawiał Artur Gac