Artur Gac, Interia: Mówiąc w największym skrócie, ale i możliwie najbardziej konkretnie: jak poważna jest stawka walki niespełna 30-letniego Macieja "Stricza" Sulęckiego (27-1, 11 KO) z "Rocky’m z Filadelfii", czyli starszym o trzy lata i mającym za sobą wielkie, ringowe wojny Gabrielem Rosado (24-11-1, 14 KO)? Andrzej Wasilewski, szef grupy KnockOut Promotions: - Po pierwsze trzeba powiedzieć prawdę i podkreślić, że w boksie nic nie jest pewne, dopóki zawodnicy nie są w ringu. Do końca mogą wydarzyć się dziesiątki rzeczy, typu kontuzje np. ręki, różnego rodzaju perturbacje z federacjami, po zawirowania z przeciwnikiem, a także wypadki losowe lub życiowe, jak aresztowania. Sekunda: chce pan powiedzieć, że pojedynek Sulęckiego z Rosado jeszcze stoi pod znakiem zapytania? - Nie, absolutnie! Zmierzam do tego, że wygrana w tym pojedynku jeszcze nic "na sztywno" nie gwarantuje. Natomiast rzeczywiście dużo wskazuje na to, że zwycięzca spotka się z mistrzem świata Demetriusem Andrade, czyli zawalczy o tytuł czempiona organizacji WBO w kategorii średniej. Dlatego nie bez powodu w puli starcia Sulęcki vs Rosado, na gali grupy Matchroom Eddiego Hearna, znalazł się mający znaczenie w rankingu pas WBO International. - Otóż to, dlatego są takie chęci, ambicje, a także rozmowy. W boksie jednak wystrzegałbym się słowa "gwarancja", oznaczającego pewność, której tutaj nie ma. Niemniej wszystko zmierza w tym kierunku, aby Maciej zaboksował o jeden z głównych pasów w boksie zawodowym. Natomiast pewne jest co innego: zwycięzca tej, nawet jak na warunki amerykańskie, dużej walki gra dalej w ekstraklasie, moim zdaniem w najmocniej obsadzonej kategorii wagowej na świecie. Wiemy doskonale, jak twardy charakter i mocną psychikę ma Sulęcki. Czy w tej konkretnej sytuacji, mając świadomość wyzwania, a także zdając sobie sprawę z perspektyw w wypadku zwycięstwa, w ostatnim czasie obserwował pan w jego zachowaniu spokój, czy dało się dostrzec coś niepokojącego? - Najlepsi pięściarze są sportowcami o bardzo trudnych charakterach, wielkich ambicjach i bardzo twardej woli. Przypomnę, że boks jest jednym z najtrudniejszych, jeśli nie najcięższym sportem. Dlatego zawodnicy z absolutnej czołówki nie są ludźmi, że tak powiem, najłatwiejszymi i każdy takie wyzwania przeżywa inaczej. Maciej na przykład lubi się wyciszyć i zupełnie zniknąć. W okresie przygotowań odsuwa się od znajomych, a nawet od najbliższych. Odbieram to tak, że w ten sposób kumuluje w sobie męską, sportową złość, a także sportową agresję, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, wobec czego także przed tym pojedynkiem niespecjalnie miałem z nim kontakt. Tym razem Maciek wyprowadził się z domu i ruszył na obóz do Dzierżoniowa. Taki rytm i upodobania, u zawodników ukształtowanych i już na pewnym poziomie, trzeba szanować i możliwie jak najlepiej starać się zorganizować takie warunki, by optymalnie pod względem mentalnym czuli się gotowi do walki. Niemniej cały czas, czujnym okiem ojca chrzestnego, miałem kontakt z trenerem i całą bazą. Wiem, że wszystko szło perfekcyjnie, nie było żadnej kontuzji, ani chwil zwątpienia, a tylko ciężka praca. Wydaje mi się, że Maciek bardzo dobrze rozumie się z trenerem Piotrem Wilczewskim. Sprawdzianem oczywiście będzie walka, ale wszystko na to wskazuje, że to był dobry wybór. A pan, tylko proszę o szczerą odpowiedź, od początku przyklaskiwał pomysłowi współpracy Sulęckiego z trenerem Wilczewskim? - To był pomysł Maćka, który na początku - przyznaję - trochę mnie zaskoczył, bo pewnie nie jest to trener, którego dzisiaj polecałbym Arturowi Szpilce, czy młodym zawodnikom, ponieważ żadnego takiego Piotrek na razie nie wychował i nie doprowadził do największych walk. Natomiast, w przypadku Maćka, ukształtowanego mężczyzny w ringu i poza nim, który jest podejrzewam jedynym polskim pięściarzem przez cały rok utrzymującym formę, to nie był nieroztropny wybór. Jeśli pan zapyta któregokolwiek z zawodników, od Kamila Szeremety, przez Krzysia Włodarczyka i Krzysia Głowackiego, a kończąc na Kamilu Łaszczyku, to każdy z nich powie, że przez cały rok ciężko trenuje, bo jest profesjonalistą, ale to nieprawda. Z kolei Maćka Sulęckiego naprawdę nie trzeba motywować, pilnować, ani mobilizować. Jest to jedna z nielicznych zalet bardzo zimnego chowu, który fundował zawodnikom śp. Andrzej Gmitruk. I jedynym zawodnikiem, który dobrze na tym wyszedł, jest moim zdaniem właśnie Maciek Sulęcki. Co dokładnie ma pan na myśli? - Maciek nauczył się, że sam musi o siebie dbać i w ten sposób się zahartował. Fajną rzeczą jest to, że potrafi wokół siebie zorganizować mnóstwo rzeczy. Teraz może już przyzwyczaiłem się do tego, że nie potrzebuje, jak niektórzy, prowadzenia za rączkę, ale na początku naszej współpracy byłem tym autentycznie zaskoczony. Przykładem niech będzie pewnie najlepszy w Polsce dietetyk, którego Maciej sam od lat sobie organizuje, a często nawet nie przyjdzie po pieniądze. A reszta siedzi na kanapie, puchnie i tyje, by nagle zdać sobie sprawę, że przydałby się dietetyk. Wtedy ja muszę załatwiać i organizować, a później dopilnować, żeby nikt o tym nie zapomniał. Mówi pan o "zimnym chowie" za kadencji śp. trenera Gmitruka, podczas gdy zawodnicy bardzo sobie chwalili współpracę z tym szkoleniowcem, wręcz zachwycając się jego osobowością. - Mówiąc o zimnym chowie mam na myśli to, że Andrzej ich kompletnie olewał. Przecież dlaczego Artur Szpilka nie był przygotowany do walki z Mariuszem Wachem pod względem fizycznym? Ponieważ trenerowi Gmitrukowi nie chciało się zorganizować fachowca od przygotowania fizycznego. Artur zorganizował sobie takiego, którego lubi, a on go nie zmuszał do niczego. Przez to już w piątej rundzie walki z Mariuszem, kolega Artur przestał mieć siłę. Gdy trwała współpraca, nie mówił pan tego głośno. Cały czas szedł przekaz, że współpraca układa się super i sam sprawiał pan wrażenie pozytywnie zaskoczonego. - Owszem, atmosfera była super, tylko że Artur ważył za dużo o dwadzieścia kilogramów, bo mu na to Gmitruk pozwalał. Przecież po walce Artur sam przyszedł do trenera Fiodora Łapina i zwrócił się z prośbą o notatki, by sprawdzić, jak kiedyś biegał. Natomiast przed walką z Mariuszem praktycznie w ogóle nie biegał. Później nie chciał się przyznać, że w połowie walki "spuchł", ale jednak przyleciał do Fiodora po notatki i od tego czasu już biega. Przecież to była kpina. Chce pan powiedzieć, że wszystko to, co Maciej Sulęcki widział, że niedomaga ze strony trenera Gmitruka, we własnym zakresie sam nadrabiał, z kolei Artura Szpilkę to usypiało? - Dokładnie tak, z Artura strony wszystko było wspaniale. Przecież rozmawiałem na ten temat z Gmitrukiem i powiedziałem mu: "Andrzej, jak on wygląda? Przecież ma ‘bęben’ jak stary facet". Słyszałem odpowiedź, że to ciężka walka, a w ogóle Artur i tak świetnie się rusza. A teraz nowy trener z Rosji Roman Anuczin zaczął od tego, co widać na dostępnym w internecie filmie, że podczas pierwszego spotkania szkoleniowiec spogląda na jego brzuch, po czym go dotyka. Był autentycznie zaskoczony, że sportowiec może mieć taki "bebech". Tyle tylko, że dzisiaj Artur jest zachwycony tak samo, jak poprzednio. - Tego na razie nie komentuję, bo Arturowi za każdym razem wszystko się podoba. Natomiast pewne jest jedno i co do tego jestem przekonany, że on potrzebuje mieć nad sobą bardzo mocny charakter. Mocniejszy od siebie. W dodatku człowieka, który będzie mu imponował. Dotąd takim człowiekiem był tylko Fiodor Łapin i na razie tak zaczyna się współpraca z Anuczinem. Obaj rosyjscy szkoleniowcy się nie pitolą, tylko zakładają obuwie sportowe i są w stanie pokazać mu, że młody pan Szpilka biega od nich gorzej. Mężczyźnie z takim charakterem, jak Artur, imponuje się nie tym, że wydaje mu się rozkazy, tylko pokazuje, że samemu ma się żelazny charakter. Bo, wracając do trenera Gmitruka, oczywiście mieli ze sobą wspaniałe relacje, ponieważ Andrzej był świetnym psychologiem, człowiekiem pełnym wdzięku i ogromnej inteligencji, natomiast dzisiaj Artur sam przyznaje, że przy tych wszystkich niewątpliwych zaletach, był troszkę leniuszkiem. Nie chciałbym zanadto krytykować nieżyjącego człowieka, ale dodam jeszcze tylko, że Andrzej miał taką cechę, iż bardzo mocno patrzył przez pryzmat finansowy. Mając to na względzie wiedział doskonale, że mając na sali tak twarde charaktery, jak Sulęcki, Szpilka i Izu Ugonoh, to jeśli zacznie im stawiać różne warunki, wtedy mogą się pokłócić. Dlatego dbał o świetną atmosferę i wszyscy byli w nim zakochani, bo był dla nich trochę ojcem, wujkiem i trenerem, z którym świetnie się czuli, natomiast jeśli chodzi o Szpilkę to nie był przygotowany do walki z Wachem. Najlepszym komentarzem niech będzie to, że po pojedynku sam Andrzej do mnie zadzwonił i przeprosił za takie przygotowanie. I tu, wracając do Sulęckiego, chcę jeszcze raz zwrócić uwagę, że samodzielnością, dojrzałością i wielkimi ambicjami Maciek sam niwelował te wszystkie luki, na własną rękę organizując sobie mnóstwo rzeczy.