Artur Gac, Interia: Czas nieubłaganie ucieka, a ty ciągle przyciągasz niczym magnes kibiców w różnym wieku, czego najświeższy dowód mamy w Dobczycach. Andrzej Gołota, były pięściarz wagi ciężkiej: - To chyba nieźle, prawda? Myślę, że bardzo nieźle. - Miło, jak zostaje zawsze jakaś pamięć o człowieku. Co tutaj powiedzieć? Fajnie, że tak to wygląda, ale jeszcze nie robię się sentymentalny. Może dopiero za kilka lat (uśmiech). Na tego typu wydarzenia przylatujesz głównie dlatego, że nie wypada odmawiać i nie lubisz tego robić otrzymując zaproszenie, czy masz z tego frajdę? - Zdecydowanie to drugie. Ja po prostu lubię boks, jestem szczęśliwy, że ten mój sport jeszcze jest obecny w Polsce. Zwłaszcza, że trwa robota na szczeblu amatorskim i olimpijskim, bo najważniejsi są młodzi chłopcy, z których coś może wyrosnąć. I sam jestem ciekawy, jak sytuacja będzie się rozwijała w najbliższej przyszłości i na jaki poziom boksowania wejdą. Na razie poziom pozostawia trochę do życzenia. - Zobaczymy, nie bądź takim szybkim pesymistą. Patrzę choćby przez pryzmat kwalifikacji olimpijskich. Chłopaków czeka turniej ostatniej szansy w Tajlandii. - A może to będzie właśnie ostatnia prosta? Z pewnością nie mamy dziś takiego rozkwitu boksu, jaki był lata temu. Dzisiaj to nie jest atrakcyjna dyscyplina dla młodych ludzi. - Pamiętasz olimpiadę w Seulu? Przecież tam pojechało nas bodaj sześciu-siedmiu pięściarzy. No to liczmy, zobaczymy ilu pamiętam. Ja, Henryk Petrich, w superciężkiej Janusz Zarenkiewicz (cały trio zdobyło brązowe medale - przyp. AG), Tomek Nowak, w koguciej Jabłoński. Kto jeszcze? O Boże, chodzą mi te nazwiska po głowie (Jan Dydak brąz w kat. półśredniej oraz Andrzej Możdżeń w wadze lekkopółśredniej - przyp. AG). No widzisz, a dzisiaj walczymy o to, żeby męski boks miał choć jedną kwalifikację do Paryża. Już nie wspominając o medalu. - No tak, na medal czekamy już wieki. Co zrobić? Właściwie recepta byłaby prosta: trzeba boksować. Co to znaczy? - Trzeba się w pełni poświęcić, nie ma drogi na skróty. Bardzo liczę, że boks w Polsce nie przegra walki o swoje miejsce. Dlatego należy go wspierać i popierać, bo to ważna w naszym kraju dyscyplina. Boks to bardzo ciężki sport, kiedyś chyba łatwiej było o motywację. Dla twojego pokolenia to była przepustka do zagranicznych wyjazdów, ale przecież cieszyły cię także - z dzisiejszego punktu widzenia - drobiazgi. - Dres, buty, nowy sprzęt... O Boże, co to była za radość (Andrzej Gołota niesamowicie rozpromieniał - przyp.). Mówię ci, jaki to był bajer. I rzeczywiście było tak, jak mówisz, mnie to motywowało. A dzisiaj od najmłodszych lat dzieci poznają świat, a w sklepie można kupić odzież z olimpijskiej kolekcji. - Zmieniają się bodźce, ale najważniejsza zawsze będzie pozostawała chęć. To też perspektywa, że poprzez sport możesz się wyróżnić na tle kolegów. Mam nadzieję, że tej chęci chłopakom przybędzie, a na razie jest ona po stronie kobiet. Zobacz, co się dzieje, już trzy zawodniczki mają kwalifikację na igrzyska. Zawstydzają tym mężczyzn? - Może i tak, ale to także powinno mobilizować do jeszcze cięższej pracy. A masz kontakt z ludźmi z klubu z Krotoszyna? Pamiętam, że z twoim gościnnym udziałem przed kilkoma laty otwierany był tam pierwszy ośrodek twojego imienia. - Nie wiem, co dzieje się tam teraz. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem kontakt, ale z tego co wiem, klub chyba działa. A przynajmniej mam taką nadzieję. W każdym razie nie byłem tam od czasu otwarcia, brakuje czasu. Co zrobić. Chociaż i tak dość często przylatujesz do Polski. Nieraz mi mówisz, że na razie nie masz planów, a tu za chwilę dowiaduję się, że już jesteś. - Nie przesadzaj. Drugi raz w tym roku jestem. Przecież jeszcze nawet połowa roku nie dobiegła końca. - (śmiech) Spokojnie, połowa jest już przecież na bliskim horyzoncie. Nadciąga sensacyjny powrót na ring Mike’a Tysona, który 20 lipca stoczy oficjalną walkę. Jak się na to zapatrujesz? - On wychodzi na ring z youtuberem, więc tam walki może nie być. Ten youtuber, Jake Paul, trochę w boksie potrafi. - Tak mówisz? Nieee... Nie przesadzaj. Przecież Tyson był kiedyś mistrzem świata. I to dobrym mistrzem. Chyba nawet nie ma porównania. Tyson w swoim szczytowym okresie zmiażdżyłby takiego Paula, ale przecież on w dniu walki będzie miał 58 lat, a ten młody koń 27. - Z tego co kojarzę, to ten "koń" wcale nie jest taki duży. Ile on waży? Walczył w cruiser (do 90,719 kg), teraz pewnie parę kilogramów pójdzie w górę. - No to zobacz, gabarytami nie zmiażdży Tysona. Tak naprawdę, patrząc na tych największych chłopów, to i tak będzie jak kategoria półciężka lub junior ciężka. Na pewno nie bardzo ciężka. Fakt, ten youtuber jest młody i, jak to się mówi, jurny, ale czy on naprawdę jest w stanie pokonać nawet wiekowego Tysona? Wszystko zobaczymy. Rzucisz okiem na ten pojedynek? - Tak, oczywiście. I typujesz Tysona? - Tak mi się wydaje, stawiam na Tysona. A ty w tej chwili otrzymujesz takie "szalone" propozycje? - Nie. Nie? Nikt nie dzwoni? - Kiedyś coś tam mówili, ale takich telefonów nawet nie odbieram. W ogóle nie podejmuję tematu. Słuchaj, nie chcę zrobić sobie krzywdy na stare lata, jak już zaznaczyłeś mój wiek (długi śmiech). Ktoś mi jeszcze złamie rękę, później nie będą w stanie złożyć mi jej w całość i co ja zrobię? Albo nogę... Tak że raczej chyba już się w tym nie widzę. Zresztą oczyma wyobraźni widzę rozsądek pani Marioli, twojej małżonki. Pewnie gdyby nawet jakiś szalony pomysł wpadł ci do głowy... - To ona z tej głowy by mi go wybiła (uśmiech). "Andrzej, ochłoń, ochłoń" - pewnie bym usłyszał. Tak szczerze: pojawia się jeszcze iskra w oku przy takim temacie, czy już naprawdę absolutnie racjonalnie podchodzisz do sprawy? - Jakby nie było, każdego dnia jestem w gymie, gdzie spędzam godzinę, góra godzinę piętnaście. Tak że przynajmniej cały czas trenuję sobie siłę. Widać to po twojej sylwetce, ręka wciąż jest "ciężka". - Nie, już nie widać, to nie jest to samo. Ale bawię się, dla zdrowia warto być w ruchu. Od razu lepiej się czuję, gdy z rana trochę się wysilę. Im wcześniej zaczynam, tym lepiej. Pamiętasz, jak kilka lat temu rozmawialiśmy, gdy naszym najlepszym wówczas ciężkim był Adam Kownacki? Dzisiaj to już nieaktualne, Adam zapłacił cenę za swój efektowny styl, w którym gardą była głowa, ale też chyba nie wziął sobie do serca twoich słów, by lepiej obudować się fizycznie. - Poważnie ja tak powiedziałem? O Boże, ale wstyd... A tak naprawdę to jest tylko boks, na nim życie się nie kończy. Dla ciebie to chyba był kawał życia, któremu oddałeś niemałą część serca. - To było dawno i już nieprawda (śmiech). Tamtego razu, będąc w Krakowie, wspominałeś niezwykłe kulisy swojej finałowej walki mistrzostw Polski z 1987 roku, gdy mierzyłeś się z kolegą klubowym z Legii Warszawa Januszem Czerniszewskim. Zdradziłeś, że zaproponował ci, byś oddał pojedynek walkowerem, czemu kategorycznie się sprzeciwiłeś, a między wami wywiązał się ciekawy dialog. Czy kiedykolwiek jeszcze miałeś tego typu oferty, by się - mówiąc kolokwialnie - podłożyć? - Posłuchaj, wariatów nie brakuje. Ale w życiu trzeba być choć trochę rozsądnym, więc to nie wchodziło w grę. Kim musiałbym być, żeby na taką propozycję przystać? Tego typu sprawy omijałem szerokim łukiem. Przed nami pierwsza od 1999 roku unifikacyjna walka na szczycie kategorii ciężkiej. Wszystkie pasy wywalczy Ołeksandr Usyk czy Tyson Fury? - Raczej "ciężki" wygra. Mówisz, że Usyk bajerant? I to wybitny "bajerant" w sensie kapitalnego wyszkolenia i "silnika" na długi dystans. - No tak, na pewno jest to ciekawa walka. Za Usykiem ciężka droga, bo nie jest łatwo z niższej kategorii wejść do wagi ciężkiej. To niby tylko kilka kilogramów różnicy, ale dysproporcja naprawdę jest duża. Usyk jest inteligentny, wie że nie może się lać z większymi, ale mimo wszystko wydaje mi się, że różnicę powinny zrobić gabaryty Fury’ego. Rozmawiał Artur Gac