Andrzej Gołota to bez wątpienia najpopularniejszy polski pięściarz zawodowy.Czterokrotny pretendent do tytułu mistrza świata w wadze ciężkiej nigdy nie zasiadł na tronie wagi ciężkiej, ale w latach 90. stoczył wiele niezapomnianych pojedynków.Najgłośniej do dzisiaj jest wokół pełnych dramaturgii starć z Riddickiem Bowem. "Andrew" dwukrotnie był o włos od wygranej, ale wszyscy doskonale pamiętają, w jakich okolicznościach schodził z ringu jako przegrany. Ciosy poniżej pasa sprawiły, że tracił w zasadzie pewne zwycięstwa na skutek dyskwalifikacji.Niezrozumiała była także porażka Polaka, która zdarzyła się dokładnie 22 lata temu, 20 listopada 1999 roku z Michaelem Grantem. Była to jedna z tych słynnych walk Polaka, w których przede wszystkim przegrywał z samym sobą. Dość powiedzieć, że już w pierwszej rundzie miał Amerykanina dwukrotnie na deskach. Niespodziewanie w 10. rundzie Gołota sam został rzucony na deski, ale prędko zdołał wstać. Do końca walki pozostawało już tylko kilkadziesiąt sekund, a Polak bardzo wysoko prowadził na punkty (86-81, 87-80, 85-83). Niestety nie dotrwał do końca, rezygnując z kontynuowania pojedynku. Poniżej prezentujemy obszerny fragment wywiadu z Samem Colonną, który przez wiele lat był trenerem Gołoty i bliskim mu człowiekiem. Całą rozmowę ze szkoleniowcem przeczytasz w książce "Niepokonany w 28 walkach", która opowiada o karierze Andrzeja Gołoty i jest w sprzedaży.Jak dobrze pamięta pan pierwsze spotkanie z Andrzejem Gołotą? Podobno do chicagowskiego Windy City Gym pierwsza zadzwoniła jego żona.Sam Colonna: W sali mieliśmy automat telefoniczny. Aby wykonać połączenie, musiałeś wrzucić monety do środka. Pewnego dnia automat zadzwonił, co wydało mi się dziwne - on nigdy nie dzwonił. Podniosłem słuchawkę, a po drugiej stronie była Mariola. Powiedziała: "Chciałabym, żeby trenował pan mojego męża. Boksował tu dwa lata temu w meczu USA - Polska. Słyszałam o panu dobre słowa". Podałem jej adres i spotkaliśmy się następnego dnia, a może nieco później. Kiedy zaczęliśmy trenować z Andrzejem, zadzwoniłem do właściciela sali Boba O’Donella, mówiąc: "Musisz podpisać kontrakt z tym chłopakiem. Ma dobrą technikę, a jego europejski styl z czasem zmienimy". Początkowo Bob nie chciał tego zrobić. Uważał, że Gołota nie jest wystarczająco dobry. Był wysoki, ale niezbyt masywny, a O’Donnellowi marzył się zawodnik wywodzący się z wagi superciężkiej. Przekonałem go jednak, że Andrew wkrótce nabierze mięśni oraz krzepy. Świetnie uderzał lewym prostym, niedługo miał stać się obiecującym zawodnikiem. Bob związał się z Gołotą umową został jego menedżerem. W pierwszych walkach zawodowych w 1992 roku Andrzej ważył jeszcze poniżej 100 kilogramów. Potem stopniowo zaczął nabierać masy, aż ta po dwóch latach ustabilizowała się w granicach 110 kg.Ciężko trenował, ale pamiętam też parę historyjek. Pewnego razu jedliśmy śniadanie w restauracji. Przychodzi kelnerka, Andrew zaczyna zamawiać. Zażyczył sobie z sześć różnych rzeczy. Ona patrzy na niego i pyta, czy dołączą do nas jeszcze jacyś ludzie, w końcu zajęliśmy stolik tylko dla dwóch osób. Potem zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że było to wyłącznie zamówienie Andrew, a moja kolej nawet jeszcze nie nadeszła. Wreszcie przyniosła nam to wszystko na tacy i postawiła obok. Ludzie patrzyli na nas jak na wariatów. Możesz mi wierzyć albo nie, ale on to wszystko zjadł. Kelnerka też nie mogła się nadziwić, że całe to jedzenie znalazło się w brzuchu Andrzeja.Czymś jeszcze się wyróżniał?Miał głowę niczym GPS. Wystarczyło, że raz pokonał autem jakąś trasę, a zawsze wiedział, gdzie trzeba skręcić, by dotrzeć na miejsce. Podpowiadał, gdzie pojechać, co ominąć. Jakby zainstalował sobie w głowie mapę samochodową. Niezwykła zdolność. Niech pan opowie o jego początkach w zawodowym boksie.Andrew zawsze był bardzo nerwowym chłopakiem, brakowało mu pewności siebie. Z drugiej strony nigdy nie zaniedbywał przygotowań, do każdej potyczki szykował się należycie. Walczył z każdym, kogo przed nim postawiono. Nie pytał, kim są tamci faceci, jaki mają bilans. Współcześnie, w dobie internetu, o każdym wiadomo wszystko. Nawet to, co gość je i jak wygląda jego dziewczyna. Nie jest też wielką tajemnicą, gdzie trenuje kim są jego sparingpartnerzy. A wtedy? Przedstawiali nam nazwisko, mówili, że rywal mierzy tyle i tyle, że waży tyle i tyle. I kazali się szykować. Nawet nie pytaliśmy, z kim dany zawodnik już walczył.Która z początkowych walk Gołoty zapadła panu w pamięci? Miewał trudności w pierwszych dwudziestu walkach?Był taki bokser, który nazywał się Marion Wilson. Andrew walczył z nim dwa razy. Ten facet miał styl, który sprawiał duże trudności. To był doświadczony journeyman, sprytny pięściarz. Gołota naprawdę nie miał z nim łatwo. Nie mógł dobrać się mu do skóry, nie mówiąc już o nokaucie. Tak samo było w rewanżu. Pamiętam też walkę, w której Andrew miał zostać przetestowany. Ona miała dać odpowiedź na pytanie, jaki jest jego potencjał w zawodowym boksie. Pojechaliśmy do Atlantic City, aby zmierzyć się z gościem o dobrym bilansie walk. Wygrał ich około trzydziestu, a przegrał tylko parę razy. Andrew szybko go znokautował, rozmontowując jego obronę znakomitym lewym prostym. Każdy mówił: "O, cholera. Ten Gołota to jednak zawodnik z prawdziwego zdarzenia!".Mówi pan o Terrym Davisie. Walka odbyła się maju 1994 roku, a Gołota wygrał przez techniczny nokaut w pierwszej rundzie.Tak, to musiał być ten facet. Andrew bił naprawdę mocno. Raz przyjechałem do sali nieco później, a Gołota już zaczął zajęcia. Gdy parkowałem auto, walącego w worek treningowy Andrew słychać było na całej ulicy! Budynek trząsł się w posadach i wystarczyła do tego jego lewa ręka.Gołota opowiadał mi kiedyś, że George Foreman w ich rozmowie uznał go za bardzo odważnego człowieka, skoro w 1995 roku zgodził się walczyć z Samsonem Po’uhą. Krępy zawodnik z Tonga był sparingpartnerem starego mistrza i uderzał tak mocno, że "Big George" odesłał go z obozu.Potwierdziło się, że Po’uha to bardzo trudny przeciwnik. Walka początkowo układała się po naszej myśli, ale w czwartej rundzie Andrew został poważnie zraniony. Był w takich kłopotach, że ugryzł rywala w szyję! Myśmy tego nawet nie zauważyli. Nikt w narożniku nie miał o tym pojęcia. Po walce wygranej przez Andrew przyszedł do nas sędzia Eddie Cotton, który początkowo też nie widział faulu. Dopytywał o to, co zaszło. Nie mogliśmy w to uwierzyć, więc zadaliśmy Gołocie pytanie, czy naprawdę to zrobił. Andrew popatrzył na nas i oznajmił: "No, musiałem sukinsyna ugryźć".Pan trenował Gołotę, a Lou Duva z Rogerem Bloodworthem spijali śmietankę?Można tak powiedzieć. Wykonywałem z Andrew większość pracy w Chicago, a oni zabierali mi go dwa, trzy albo cztery tygodnie przed walką, najczęściej na Florydę. Zostawałem więc na miejscu, opiekowałem się innymi pięściarzami. Do zespołu Gołoty mogłem dołączyć dopiero parę dni przed pojedynkiem. Nigdy nie wywiązali się z tego, co mi obiecali. Mówiłem, że chcę być pierwszym trenerem Andrew, ale to było niemożliwe. Duva chciał pozostać w centrum uwagi, cała uwaga telewizji też skupiała się na nim. A przecież on samodzielnie nigdy nie wyszkolił pięściarza! Większość zawodników, którzy się z nim związali, wyszło spod ręki innych trenerów. Lou po prostu rządził w ringu i był showmanem. Szanowałem go jako człowieka, co nie zmienia faktu, że nie był trenerem w pełnym znaczeniu tego słowa. Tak więc ćwiczyłem z Andrew przez większość czasu. Wylewałem fundament, układałem prawie wszystkie cegły. A kiedy zbliżała się walka, oni zabierali go na swój obóz, jeśli w ogóle można to tak określić. Pokazywali się z Andrew w mediach, udzielali wywiadów i tak dalej. Dasz wiarę?Jak na tym wszystkim wyszedł Andrzej?Mimo wszystko uważam, że postąpił słusznie, bo Main Events było wtedy w boksie wielką firmą. Doprowadzili go przecież do walki o mistrzostwo świata. Jednak Andrew wie, z kim najwięcej trenował i ja także pamiętam, co dla niego zrobiłem. Pewnego razu w sali wyglądaliśmy przez okno. Andrew pyta: "Miałeś niezły samochód, gdzie on się podział?". Mówię mu, że się rozwiodłem i zostałem ze starym autem. Następnego dnia wręczył mi czek na dziesięć tysięcy dolarów i kazał kupić nową brykę. Ćwierć wieku temu można było sobie za to kupić porządny samochód. A już na pewno za piętnaście tysięcy. Nie to, co teraz.Czy 11 lipca 1996 roku w Nowym Jorku był pan zaskoczony, że Gołota w zasadzie gładko rozbija Bowe’a?Nie. Przed walką rozmawiałem z ludźmi, którzy mieli do czynienia z Riddickiem. Carlos De Leon, czyli dawny mistrz świata wagi cruiser, który stracił pas w walce z Evanderem Holyfieldem, swego czasu sparował z Bowe’em. A wówczas trenował z nami. Był jednym ze sparingpartnerów Gołoty w Chicago i oceniał, że Andrew go zabije. Właśnie tak mi powiedział. Od znanego zawodnika wagi półciężkiej Montella Griffina usłyszałem natomiast, że Riddick nie trenuje tak, jak powinien, lekceważy Gołotę i nie ma pojęcia, z kim przyjdzie mu walczyć! Wiedziałem, na co stać Andrew, jeśli podejdzie do walki względnie spokojny. Sądziłem, że zdominuje Bowe’a lewym prostym i wygra. Ale kto spodziewał się tych ciosów poniżej pasa.