Pięściarze pierwszy raz mierzyli się w listopadzie ubiegłego roku. Andre Ward również był wtedy górą, ale wielu ekspertów twierdziło, że to Kowaliow powinien wygrać walkę. W rewanżu w Las Vegas pojedynek znowu był bardzo wyrównany, a sędzia w ósmej rundzie kontrowersyjnie go przerwał, nie rozpoczynając nawet liczenia Rosjanina. Kowaliow sugerował także, że uderzenia Amerykanina były w tej sytuacji niezgodne z przepisami. W momencie przerwania pojedynku Ward minimalnie wygrywał na punkty u dwóch sędziów. Niektórzy eksperci wskazywali jednak na prowadzenie Rosjanina.- Mogłem kontynuować walkę. Poza tym to były ciosy poniżej pasa. Chciałbym znów walczyć z Wardem i skopać mu tyłek. Mogę się z nim zmierzyć w każdym momencie. Sędzia przerwał pojedynek zbyt wcześnie i nie zwracał uwagi na faule Warda - mówił zły Rosjanin, który jednak dodał - Obaj byliśmy lepsi niż za pierwszym razem. Niektóre rundy przegrałem, ale do tego momentu wygrywałem ich więcej - przekonywał Siergiej Kowaliow. Jego zdanie podzielał między innymi Dan Rafael ze stacji ESPN, który punktował na jego korzyść 68:65. Pojedynek był rzeczywiście trudny do oceniania w niektórych starciach. Po siedmiu rundach stosunkiem głosów dwa do jednego prowadził Amerykanin. Sędziowie Glenn Feldman i Dave Moretti widzieli minimalne prowadzenie Warda 67:66, ale już Steve Weisfeld typował przewagę Kowaliowa 68:65. Pierwsza runda była trochę nerwowa, szarpana, ale w samej końcówce rytm zaczął łapać "Krusher", wsadzając mistrzowi kilka lewych prostych. Druga odsłona była prowadzona już w znacznie szybszym tempie. Jad Rosjanina nadal kąsał, ale Ward nawet jeśli zainkasował taki cios, natychmiast próbował skrócić dystans, a z bliska radził sobie już znacznie lepiej. W trzeciej rundzie mieliśmy nieznaczną przewagę Rosjanina. Niby nie było fajerwerków, ale to właśnie Siergiej wywierał pressing, dyktował tempo, a swoim lewym trzymał w dystansie Amerykanina. Ward w połowie czwartego starcia trafił w końcu bezpośrednim prawym, a za moment poprawił akcją lewy-prawy. Najciekawsza jak dotąd runda piąta przyniosła kilka krótkich spięć na środku ringu. Kowaliow trafił prawym sierpem, jednak kilkanaście sekund później Ward zrewanżował się swoim lewym sierpowym. Po dobrym początku szóstej rundy, w jej połowie Ward trochę się pogubił, zainkasował kilka ciosów, więc szybko zmienił pozycję na mańkuta, czym wytrącił rywala z rytmu i opanował sytuację. Po przerwie zaczął częściej bić na korpus, czym otworzył sobie miejsce do lewego sierpowego na szczękę "Krushera". Zaczął zyskiwać przewagę, ale to był dopiero wstęp do egzekucji w ósmej rundzie. Mistrz świata konsekwentnie dążył do półdystansu, gdzie karcił przeciwnika ciosami na korpus. W pewnym momencie wystrzelił prawym krzyżowym i niespodzianka - Kowaliow zatańczył. A taki geniusz jak "SOG" nie przepuszcza takich okazji. Natychmiast doskoczył, podkręcił tempo i bił na korpus, gdy tylko było tam miejsce i złamał rosyjską maszynę od nokautu. Kowaliow skulił się, a sędzia Tony Weeks wkroczył do akcji i zastopował potyczkę. Zrobił to chyba trochę zbyt wcześnie, lecz ewidentnie Ward zyskiwał coraz wyraźniejszą przewagę. Powtórki pokazały jednak, że ostatnie uderzenie - tak jak sygnalizował Kowaliow, rzeczywiście było poniżej pasa. Pozostawiło to duży niesmak, bo Ward znowu wygrał w atmosferze kontrowersji.