Ostatni weekend postanowiłem spędzić przed telewizorem. Zabarykadowałem się w domu, z pilotem przy mojej lewej ręce i... zaczęło się! Było co oglądać: mecze Ekstraklasy, walka Kliczko - Adamek, Grand Prix na żużlu i play-offy w tej dyscyplinie sportu. Oczywiście, najbardziej emocjonalnie przeżyłem porażkę Tomasza Adamka. Wszyscy widzieliśmy, jak to wyglądało. Kliczko wygrał spokojnie, trafiał Adamka jak chciał i kiedy chciał. Miałem nawet wrażenie, że robi to z wielkim szacunkiem dla rywala i na 75 procent, nigdy nie wyprowadził tak zwanego ciosu z wkrętem. Po półtorej minuty walki, każdy normalny człowiek wiedział, jak to się skończy. Adamek musi dobrze kalkulować Pytanie dnia brzmi: co dalej? Tomek, to ambitny gość. Jest tylko jeden problem, ambicja w boksie może mieć smutne konsekwencje. Zobaczymy, co postanowi Adamek. Dla mnie sprawa jest prosta: Tomek w starciach ze średniej klasy ciężkimi może walczyć, jak równy z równym, wygrywać i zarabiać normalną kasę. Natomiast starcia z Kliczkami i im podobnymi oznaczają pewną porażkę i pewne miliony euro. Pytanie tylko, czy to się naprawdę opłaca? Zdrowie się ma tylko jedno, a na zdrowego, w pełni sprawnego Tomasza liczą rodzina i dzieci, więc trzeba dobrze kalkulować. Tomek zrobi to, na co będzie miał ochotę. Adamkowi będziemy nadal kibicować licząc jednak na to, aby takich walk, jak ta sobotnia miał jak najmniej. Aż serce bolało , jak się na to wszystko patrzyło. Serce bolało mnie także, gdy oglądałem niektóre mecze naszej piłkarskiej Ekstraklasy. Bełchatów z Widzewem to był typowy mecz, w którym gospodarz robił wszystko, aby przegrać, a goście robili wszystko, aby przypadkiem nie wygrać. Nie dziwi mnie pomeczowa irytacja trenera Widzewa, Mroczkowskiego. Takich łatwych strat piłki, kiepskich ostatnich podań, dawno nie widziałem. Poziom meczu był naprawdę słaby. Ciekawe, czy Partia Przyjaciół Żewłakowa, głosząca powrót tego obrońcy do kadry, będzie nadal tak mocna, po porażce Legii z Podbeskidziem. Nie dziwię się irytacji kibiców Legii i im nie zazdroszczę. Huśtawka nastrojów jest niesamowita. Najpierw zagrać wspaniale ze Spartakiem, a później w lidze prezentować piłkarski piach? Te wahania są winą nie tylko trenerów. W piłkę grają piłkarze i to od nich najwięcej zależy. Niby są zawodowcami, ale czasami ciężko w to uwierzyć. Po raz pierwszy kibicowałem ŁKS-owi Na koniec był debiut nowego trenera ŁKS-u, Michała Probierza w meczu z Cracovią. Mam do niego słabość, lubię go. Dlatego złapałem się na tym, że po raz pierwszy kibicowałem ŁKS-owi, ale to naprawdę chyba ostatni raz. Aż serce mnie bolało (myślę przede wszystkim o kibicach ŁKS-u), gdy w końcówce można było spokojnie strzelić bramkę i bez nerwów dograć do końca, lecz nie - zawodnicy z Łodzi robili wszystko, aby dać Cracovii szansę. Proste, dziecinne straty, po których gospodarze mieli szanse na wyrównanie. Myślę, że takie mecze kosztują trenerów kilka lat życia. Przekręty i zryte głowy w żużlu Na koniec były żużlowe play-offy. Miało być pięknie, a było po polsku - problemy z torami, z przygotowaniem nawierzchni. Ludzie lubią żużel i chcieliby oglądać jak zawodnicy się ścigają, a nie jak walczą o utrzymanie na motocyklach. Ale o tym już dobrze wszyscy wiemy - w żużlu bardziej liczy się to, kto kogo przekręci, kto jest bardziej cwany, sprytniejszy, niż to, kto jest po prostu lepszy. Oszukiwanie jest na porządku dziennym. Nikogo nie interesuje jednak kibic. Jak tak dalej pójdzie, to wcześniej czy później ludziom zacznie się to nudzić. Chcemy mieć najlepszą ligę żużlową na świecie, a ktoś mądry wymyślił, że w następnym roku w każdej drużynie może startować tylko jeden uczestnik Grand Prix, czyli na starcie, 50 procent zawodników jest po prostu "na aucie". Trzeba mieć naprawdę dobrze zrytą głowę, aby coś takiego zaproponować.