Artur Gac, Interia: Trenerze, u pana co w sercu, to na języku. Czy cokolwiek dobrego płynie z medialnych walk byłych mistrzów różnych profesji, jak niedawny pojedynek Tomasza Adamka z Mamedem Chalidowem? Zbigniew Raubo, trener boksu: - Dobry zarobek obu chłopaków, nic więcej. I na tym koniec. Sportowi, jako takiemu, w większym wymiarze to się przysłużyło? - Nie, to nic nie wnosi. Skrzyknęło się dwóch chłopców, temat dograli włodarze i mieliśmy efekt. Jeden i drugi zarobiony. Przed pojedynkiem, jak również po jego zakończeniu, wielokrotnie odpowiadał pan pytany o starcie dwóch legend. Bez grama przyjemności? - Mameda, mówiąc szczerze, w ogóle nie znam. A Tomka tylko trochę z racji tego, że gdy "Rudy" (Krzysztof Włodarczyk - przyp. AG) zaczynał karierę, to on był już jakimś zawodnikiem u trenera Gmitruka. I w sumie to wszystko, żaden z nich nie był mi nigdy bliski. Obaj na pewno w ostatnim czasie lepiej zdążyli pana poznać z bezkompromisowych wypowiedzi. - Kto wie, bo jak pan zauważył - jeśli mam się wypowiadać, to tylko szczerze. Powroty starych mistrzów, takich jak Adamek, a wokół tego budowanie narracji, że spróbuje pokazać szybkość i firmowe atuty, podczas gdy przed paromiesięcznym okresem przygotowawczym był nieaktywny tak wiele lat, jak się panu jawią? - Właśnie tak, jak widzieliśmy w ringu. To znaczy w oktagonie. Na tle 47-letniego byłego mistrza z taką przerwą, nawet nie-bokser jest w stanie pokazać się na w miarę przyzwoitym poziomie. Żyjemy w czasach, w których ludzie spragnieni są sensacji. Normalność i normy stały się nieatrakcyjne. Wrażenia pobudzają i podniecają, wobec czego ludzie budowani takimi opowieściami liczyli, że może Mamed palnie Adamka, a wtedy byłaby heca. A że każdy chce być na świeczniku, to wszystko super się sprzedało. Sama liczba kupionych dostępów pay-per-view świadczyła, że kogoś to interesowało. Rozkwit w polskich warunków tzw. freak fightów sprawia, że szefowie takich federacji, jak KSW, też będą musieli - nazwijmy to - iść do przodu, aby pociąg im nie odjechał? - Zgadza się. Jeśli ktoś jest nastawiony na biznes, a wszystkie tego typu komercyjne firmy szukają zarobku, to muszą dokładać bodźce, aby ich produkt ciągle się sprzedawał. A że dzisiaj nie mamy na rynku takiego zawodnika, który przyciągnie na stadion tłumy ludzi, to szuka się czegoś takiego, co zahacza o show. Weźmy Wyspy Brytyjskie, gdzie taki Anthony Joshua jest w stanie sprzedać wszystkie miejsca na Wembley. Z Tysonem Furym przecież byłoby dokładnie to samo. I tam pełne areny sprzedają prawdziwi sportowcy, a nie freakfighterzy. Z drugiej strony Ameryka ma co oglądać, tam wielkich nazwisk także nie brakuje, przy czym wrestling nieprzerwanie, choć nie ma nic wspólnego ze sportem, cieszy się ogromną oglądalnością. - Ta znakomita większość ludzi, którzy w polskich warunkach wpadli na pomysł freak fightów, doskonale zdaje sobie sprawę, że z nich nigdy nie będą sportowcy, bo dla wielu jest za późno na sport wyczynowy. Jednak mają łeb na karku i wiedzą jak zarobić. Tu pokrzyczą, tam kogoś szturchną i już pieniądze się kręcą. A tak długo, jak będą chętni do oglądania tych widowisk, tak będzie wymyślane coś, co przesunie granicę. I jeszcze bardziej zaszokuje. A widzi pan, by w jakiejś nieodległej perspektywie miał nastąpić kres popularności tego, o czym mówimy? Czy zapatruje się pan dokładnie odwrotnie? - Moim zdaniem to się w końcu znudzi ludziom. W przeciwieństwie do sportu na bardzo wysokim poziomie, który nigdy się nie przeje. Kilka dni temu spotkałem chłopaka, z którym najpierw trochę porozmawiałem o boksie i zorientowałem się, że coś na ten temat wie. Natomiast po chwili, przy jednoczesnym zgodzeniu się, że freak fightowe widowiska psują prawdziwy sport, a karygodne zachowania niektórych uczestników deprawują młodzież, przyznał że je ogląda. "Spotykamy się ze znajomymi, wykupujemy PPV i mamy ‘bekę’, traktując to jako rozrywkę". - Ale nawet żarty najwyższych lotów, a te takie nie są, szybko powszednieją i zaczynają nas nudzić. Dlatego co do jednego nie mam żadnych wątpliwości - to nie wyeliminuje sportu i finalnie nie pozbawi go oglądalności. A okazja na tego typu łatwy zarobek, przy wykorzystaniu swojej popularności, niszczy kulturę ciężkiej pracy na wynik sportowy, a za nim finansowy? Niedawno usłyszałem od jednego z trenerów, że wielu chłopców dość szybko się zniechęca, widząc że w boksie nie da się pójść drogą na skróty. - A no właśnie, to jest najnormalniejsze w świecie, ku***, pójść na łatwiznę. To zmierza w jedno - po co się męczyć i trochę zarabiać, jak można byle co zrobić dla popularności i zarobić sto razy więcej? Przecież Adamek za walkę z Mamedem wziął więcej, niż podejrzewam cała kadra polskiego boksu olimpijskiego zarobi w ciągu roku, a może nawet dwóch lat. Oni nawet nie powąchają takich pieniędzy, jakie w walce o nic Tomek skasował za trzy rundy. Ale jak Adamkowi dają te miliony, to co? Ma ich nie wziąć i odpowiedzieć "gońcie się"? Zwłaszcza, że i trafili na podatny grunt. - Nie, nie, nie. To się tylko tak mówi. Każdy, kto będzie widział możliwość łatwego zarobku, a przy tym uczciwego i legalnego, pójdzie w to. No ludzie! Przecież tu w grę wchodzą miliony złotych za trochę, patrząc na całą karierę Tomka, w gruncie rzeczy pokazówki. I jaka lekcja płynie dla tych chłopaków z kadry, którzy dopiero pracują na oba sukcesy? - Komuś, kto urodził się dla stania się mistrzem olimpijskim i napędzają go największe cele, nic nie zawróci w głowie. Takie jednostki wybiorą to, co mają wybrać. Natomiast te wszystkie walki freak fightowe wymyślili ludzie, którzy kręcili się obok sportu, ale do niego nie należeli. Dlatego stworzyli sobie produkt zastępczy. Czy ja, jako trener, mam prawo im tego zabronić? No nie, absolutnie nie. Niech sobie działają. Ale jeśli zgadzamy się co do tego, że takie widowiska choćby czasowo odciągają uwagę od prawdziwego sportu, zabierając mu eksponowane miejsce, a przy tym wiele zachowań realnie może deprawować nastolatków, to czy tacy mistrzowie, jak Tomasz Adamek, w ogóle powinni swoim nazwiskiem autoryzować te przedsięwzięcia? Bo, moim zdaniem, z punktu widzenia szefów tych organizacji to wymarzony ruch, czyli kontraktowanie powszechnie szanowanych postaci, co poprawia reputację ich federacji. - No tak, lecz ci chłopcy, tacy jak Tomek, dostają za to odpowiednie pieniądze. Ale to jak? Za wielkie pieniądze mogą uznać, że pewnych rzeczy, które mają miejsce zwłaszcza w trakcie tzw. konferencji medialnych, nie widzą? - Tylko czy to jest działanie na szkodę? Tomek już wie, że nic nie zrobi w sporcie, dlatego odszedł. Ale są kolejni. - Są, ale nie zwycięży biegu ten, kto nie dobiegnie do mety, bo wcześniej się przewróci. Ci, co tam chcą iść, specjalnie pchają się w to miejsce, żeby szybko zarobić. I nie do końca wierzą w ostateczny sukces sportowy. A jeśli nie mają takiej motywacji, żeby próbować stać się najlepszymi, stwierdzają: "a chrzanię to, idę do freak fightów, tutaj przynajmniej szybko zarobię". Ale jeśli ktoś wierzy w sens tego, co robi, ufa swoim trenerom i szanuje wszystkich kibiców, wtedy idzie obraną drogą, choćby była skrajnie wyboista, w kierunku mistrzostwa. W myśl zasady: "nie wiem jeszcze, czy na pewno zdobędę złoto olimpijskie, ale w to ogromnie wierzę". Zawsze będą tacy, którzy poddadzą się, a teraz alternatywą dla nich są freak fighty. Pokusa łatwego i legalnego zarobku, "zmonetyzowanie" sławnego nazwiska - to wszystko prawda, zachęta jest wielka. A czy pan, patrząc na Tomka Adamka, młodego emeryta, którego energia aż rozpiera, widziałby go poświęcającego się pracy z młodzieżą? Ktoś kiedyś razem z nim rozpoczął tę wielką historię... - Przepraszam bardzo, ale ja o tym cały czas mówię! Takie postaci, jak Tomek, absolutnie powinny zostać trenerami. Niech pokażą młodym, jak to się robi. Niech zaangażują się całym sercem i głową tak, jak to robili trenerzy, którzy ich doprowadzili na szczyty. Tym bardziej świeżo mając za sobą własne doświadczenie, perspektywę popełnionych błędów, odrobionych lekcji... Niech tego wszystkiego teraz uczą innych. Ale 99 procent nie chce tego robić. Dlaczego? - Z powodu braku wiary, że dojdą do sukcesów. Wiedzą, że muszą poświęcić mnóstwo czasu i energii, a nie ma gwarancji, że coś z tego będzie. Pan dlaczego wciąż pozostaje na sali treningowej? - Tylko dlatego, że nadal wierzę, iż osiągnę sukces. Nawet wtedy, gdy wiara nie jest poparta racjonalnymi przesłankami? - Czegoś takiego u mnie nie ma. To, że dzisiaj moi chłopcy nie wygrywają, to ja miałbym się spakować i odejść? Teraz sukcesu nie ma, ale nigdzie nie przeczytałem mądrego opracowania, że już do niczego się nie nadaję. Z kolei czytałem wielokrotnie, że wiara czyni cuda. To dlaczego miałbym przestać pokładać wiarę i nie wychować kolejnego Włodarczyka? Poza tym znając pana, gdyby przeczytał pan o sobie takie słowa, to za przeproszeniem... - Ma pan rację, jeszcze bardziej bym się wku*** i pomyślał sobie, że pokażę temu mądrali (śmiech). A do tego jeszcze dorwałbym autora tych słów i miałby gorąco! A teraz już poważnie... To, że ja tak do tego podchodzę, jak do misji, nie oznacza, że cały świat ma mieć takie samo nastawienie. Niemniej znam mnóstwo bardzo fajnych chłopaków z różnych dyscyplin, którzy mieliby predyspozycje do tego fachu, ale od niego uciekają. Nie chcą zostać trenerami i koniec. Wielki czempion Dariusz Michalczewski odnośnie Tomasza powiedział mi takie słowa: "Jeśli on rzeczywiście miałby teraz zmierzyć się z jakimś freak-fighterem, który rękawice może nosił kiedyś, gdy był małym chłopcem, to już naprawdę całkowicie rozmieniłby się na drobne. Bo z Mamedem, wielkim wojownikiem, jeszcze wszystko rozumiem, jako ‘dziadek’ pokazał, że jest w stanie wygrać z facetem, który cały czas startuje. Mało mi się już to mieściło w głowie, ale dobra, to jeszcze się obroniło". No i mamy, najbliższym przeciwnikiem Tomka będzie Patryk Bandurski. - Zgoda, tylko że tam zapłacą. Tam leżą wspomniane już, wielkie pieniądze. Na drugiej szali jest jednak to wszystko, na co Tomek tyle lat pracował w boksie zawodowym. - Wbrew pozorom nie jestem aż taki odważny jak Darek i nie odpowiem aż tak dosadnie. Pan nie jest odważny? - No dobra, jestem. Czy były mistrz świata powinien to zrobić z takim przeciwnikiem? Uważam, że nie. To jest poniżej pasa bić się z Youtuberem, księgowym, finansistą, czy innym kucharzem lub pomocnikiem kucharza. Czyli z kimś, kogo poziom sportowy zupełnie nie przystaje do tego, co wielki mistrz zrobił w sporcie. To broniłby się jedynie w jakiejś pokazówce lub walce charytatywnej. Tylko co z tego, że ja się tu produkuję, jak mniej więcej podejrzewam, co powie lub choćby pomyśli sobie Tomasz. Co takiego? - "Raubo, a mnie to gó*** obchodzi, czy tobie się podoba". I będzie miał do tego pełne prawo. Ale, ale... Szacunek do tej pięknej dyscypliny, szacunek do wszystkich trenerów, którzy pomogli mu osiągnąć w ringu to wszystko, co zdobył, a zaszedł bardzo daleko, dzisiaj przy takim wyborze Tomka idzie na bok. Chcę po raz kolejny podkreślić, że ci wszyscy ludzie, którzy się w to bawią, nie kradną, tylko robią sobie rozrywkę w pełni legalnie. Czyli generują oglądalność, legalnie zarabiają i płacą podatki. Więc niby wszystko jest cacy. Ale czy po to trener Stefan Gawron trenował Tomka Adamka, żeby ten dzisiaj obijał "kelnerów"? Chce pan autoryzować tę rozmowę? - A po co? Najwyżej Tomek powie, że coś tam sobie wcześniej chlapnąłem, że tak mielę jęzorem (śmiech). Chyba wiem, do czego pan "pije". - Już jak byłem u Andrzeja Kostyry, to na dzień dobry powiedziałem, adresując to do Tomka, że najpierw skontrolowałem się na alkomacie. Wyszły mi cztery zera, więc jeśli nawet coś bym palnął, toby nie znaczyło, że byłem pijany. Rozmawiał Artur Gac