Polskie piekiełko ma się dobrze, zwłaszcza w internecie, który nie wymaga bezpośredniego kontaktu z drugim człowiekiem. Siadasz przed komputerem, wylewasz gorzkie żale i wciskasz enter. Tak niewiele wystarczy, żeby lepiej się poczuć, a że ktoś czytający ociekający jadem komentarz poczuje się dotknięty? A co to kogo obchodzi! Ale ja nie o rynsztokowym poziomie komentarzy chciałem tych parę słów przekazać, ale o sporcie. Mam nadzieję, że w przypadku Tomasza Adamka znajdzie się miejsce na konstruktywną krytykę, a człowiek od razu nie zostanie zaklasyfikowany do mało zaszczytnego grona "hejterów". Wrażenia po sobotniej walce mam słodko-gorzkie. Imponujący był styl w jakim Adamek podniósł się po nokdaunie, przetrwał kryzys (dobry balans przy chaotycznych, ale zdecydowanych atakach Amerykanina) i w końcu zdominował Travisa Walkera. Pokazał, że potrafi posłać na deski pięściarza wagi ciężkiej i zanotował trzecie w tej dywizji zwycięstwo przed czasem. Ale jest jedno "ale". Adamek pokonał średniego, przeciętnego technicznie Walkera, który zaczął ze sporym animuszem, ale praktycznie stracił koncept, kiedy nie "wykończył" Polaka w drugiej rundzie i nie miał sił i pomysłów na dobry boks w kolejnych odsłonach. Niezależnie od tego, czy współpracował z Andrzejem Gmitrukiem, czy Rogerem Bloodworthem "Góral" popełniał błędy w defensywie. Długo eksperci i kibice narzekali na zbyt nisko opuszczoną gardę Adamka, ten odpowiadał, że dzięki "amerykańskiemu stylowi boksowania" lepiej balansuje i unika mocnych ciosów, ale z Walkerem popełnił inny rażący błąd, poruszając się w ringu tak, że sam pakował się na ciężką, prawą rękę rywala, będącą największym i chyba jedynym poważnym atutem Amerykanina. Warto w tym miejscu odnieść się do planów obozu Adamka, czyli próby doprowadzenia do walki z Władimirem Kliczką w 2013 roku. Akcją podwójny lewy na rozbicie gardy - mocny prawy prosty, jaką Walker zaskoczył Adamka młodszy z Ukraińców nokautuje rywali. On nie uderza mocno, nie sprawia, że lekko zaszumi oponentowi w głowie, tylko kopie jak koń i posyła na deski na dłuższą chwilę. Jak Adamek da się zaskoczyć tak jak Amerykaninowi i sam będzie nachodził na prawą Władimira to polegnie jeszcze szybciej niż z Witalijem. Na ten moment nie widzę żadnych argumentów, które "Góral" mógłby przeciwstawić Kliczce. Podpowiecie, że szybkość. Zgoda, jak na wagę ciężką Adamek jest szybki, ale już od Witalija miał być szybszy, a jak było - pamiętamy wszyscy doskonale. Charakter? Może tak, ale ten wyszedłby dopiero przy bitwie, wymianie cios za cios, a trudno przypuszczać, żeby Władimir do takiej dążył. I nie wierzmy w mity o szklanej szczęce Kliczki, bo z nią jest jak z wiarą w jednorożce. Niby ktoś gdzieś coś widział lata temu, ale z przedstawieniem dowodów już znacznie gorzej. Jeżeli Adamek rzeczywiście marzy nie tylko o finalnej wypłacie przed przejściem na sportową emeryturę, co wielu mu zarzuca (niepotrzebnie, w końcu boks to jego zawód), ale i o mistrzowskim pasie w trzeciej kategorii wagowej, to jego ludzie powinni dążyć w pierwszej kolejności nie do skoku na pasy Kliczki, ale do doprowadzenia do walki z Aleksandrem Powietkinem. Mistrz świata WBA jest z niego wprawdzie drugiej kategorii (wakat powstał po tym, jak posiadający pas Władimir awansował i dostał wersję "Super World" pasa), ale tytuł jest, a w razie wygranej sztab Adamka miałby mocniejszą sytuację wyjściową w negocjacjach z obozem Kliczki, bo nie tak dawno menedżer ukraińskich braci, Bernd Boente przyznał, że po jednostronnej walca "Górala" z Witalijem nie widzi szans na starcie Polaka z Władimirem. Adamek to w tej chwili czołówka wagi ciężkiej, ale problem w tym, że cała ta elita występuje na zapleczu ukraińskiej, dwuosobowej ekstraklasy. Cała reszta jest w zasięgu polskiego pięściarza. P.S. Rozwiązaniem z pogranicza marzeń byłoby zorganizowanie na stadionie narodowym walki Mariusza Wacha z Tomaszem Adamkiem po wygranej tego pierwszego nad ukraińskim mistrzem świata, ale wiele wskazuje na to, że - niestety - należące do Kliczki pasy nie zmienią 10 listopada właściciela. W innym przypadku będziemy mieli do czynienia z jedną z największych sensacji w historii zawodowego boksu. Dariusz Jaroń