Zacznijmy od tego, któremu należą się największe brawa - Tomasza Adamka, który przeciwko bardzo trudnemu, silnie bijącemu rywalowi jakim bez wątpienia był Johnathon Banks (20-1, 14 KO) po raz kolejny udowodnił, że jest bezsprzecznie najlepszym bokserem świata wagi junior ciężkiej i jednym z najbardziej efektownie walczących pięściarzy globu. Najpierw Steve Cunningham, a teraz znokautowany w ósmej rundzie walki w obronie pasa mistrza świata IBF Banks powiedzieli te same słowa: "Przegrałem, ale wiem, że przegrałem z wielkim championem o wielkim sercu". A za tytuł muszę podziękować obecnemu na walce Steve'owi Cunninghamowi, który opisując to, co działo się w ostatnich trzech rundach, powiedział. "Adamek był jak rekin, który poczuł krew. Wiedziałem, że dopadnie Johnathona". Tomek, którego odporność nerwowa stanie się przyczynkiem do legend, spokojnie zawitał w domu swojego promotora Zyggi'ego Rozalskiego, kilka minut po ósmej wieczorem. - No to co, jedziemy? - zapytał Zyggi. - Poczekajmy, nie ma co się spieszyć, pogadajmy trochę - odparł Adamek, który sprawiał wrażenie człowieka, który wybiera się za chwilę z rodziną na zakupy, a nie walczyć w obronie tytułu mistrza świata. W Prudential Center miał jeszcze czas na udzielenie w szatni kolejnego wywiadu Steve Farhood'owi, komentatorowi "Showtime" i pogaduszki z licznym, wypełniającym szatnię gronem przyjaciół. W odróżnieniu od 99.9 procentów pięściarzy przed walką, Tomkowi nie przeszkadzają ludzie, głośne rozmowy - wprost przeciwnie, odnosi się wrażenie, że im jest luźniejsza atmosfera, tym czuje się lepiej. Ma zresztą czuwającego nad wszystkim Andrzeja Gmitruka, który dokładnie wie, kiedy trzeba zabrać się do pracy. To, co w tym czasie działo się na trybunach trudno opisać, trzeba było zobaczyć i usłyszeć. Z 6000 widzów, przynajmniej 5000 miało albo biało-czerwone koszulki, albo flagi, a na pewno wszyscy dobrze się bawili bezustannie, na półgodziny przed wyjściem Tomka na ring skandowali na przemian "Adamek, Adamek!" lub "Polska, Polska". Atmosfera była tak gorąca, że kilkakrotnie śpiewy rodaków zagłuszały to, co mówili komentatorzy "Showtime", którzy z olbrzymim uznaniem wypowiadali się o fanach Tomka. - Oni go naprawdę, naprawdę kochają. To coś wspaniałego, mieć takich kibiców - mówił Nick Charles. Kiedy Tomek, przy tradycyjnej, towarzyszącej mu od początku kariery melodii Funky Polaka "Nie zapomnij" wychodził na ring, sala oszalała. Co potrafią Polacy przekonał się kilka minut wcześniej wychodzący przed Adamkiem na ring Johnathon Banks, którego przywitała ogłuszająca porcja gwizdów, ale to i tak było nic przy owacji jaką dostał polski mistrz świata. W górę poleciały szaliki, sztandary, koszulki, rzucane przez chłopaków i dziewczyny - nikt nie miał najmniejszej wątpliwości, że Adamka czeka zwycięstwo. Mnie przyszło oglądać tę walkę z dość niezwykłej pozycji - tłumacza dla Showtime tego, co w narożniku mówił Andrzej Gmitruk. Pozycji ciekawej, bo pozwalającej obserwować, jak zmieniała się opinia komentatorów na rady Gmitruka wraz z tym, co działo się na ringu. A pierwsze dwie rundy należały do Banksa, który musiał zaskoczyć wszystkich nie tylko groźnym prawym prostym, bo o nim wszyscy wiemy, ale tym, że wielokrotnie wyprzedzał ciosy Tomka. "Nie bardzo rozumiem taktykę polskiego trenera, który ciągle nakazuje swojemu bokserowi cierpliwość. To tempo walki faworyzuje Banksa i polski mistrz świata nie może pozwolić sobie na takie oddawanie rund aktywniejszemu niż się chyba wszyscy spodziewaliśmy Banksowi" - komentował Charles, kiedy usłyszał tłumaczenie tego, co w narożniku mówił Andrzej Gmitruk. Rzeczywiście, przynajmniej na początku taktyka Tomka, zadającego tylko około 20 ciosów na rundę musiała wydawać się zastanawiająca, zwłaszcza, że Banks nie miał problemów z wyczuciem dystansu i nie tylko celnie kontrował (uderzenia z prawej ręki w pierwszej i drugiej rundzie), ale potrafił groźnie zaatakować. "Czy Polak walczy tak, że poczuł respekt przez Banksem, po jednym z jego ciosów, czy też akurat tego wieczoru nie może narzucić swojego stylu walki?" - zastanawiali się komentatorzy w połowie czwartej rundy, kiedy lewy sierpowy wyraźnie zachwiał Polakiem. "Tomek, proszę cię wytrzymaj jeszcze z tą taktyką przez dwie rundy, nie podpalaj się. Słyszysz mnie, proszę cię cierpliwość, on się zacznie łamać!" - mówił w narożniku Gmitruk. Od połowy piątej rundy, kiedy tłumaczenie dotarło do ekipy "Showtime", nikt się specjalnie nie dziwił. "Coś jest w tej taktyce, o której powtarza trener Polaka. Adamek jest coraz szybszy, a Banksowi opadają ręce i chyba rzeczywiście zaczyna się rozpadać" - ten komentarz Farhooda szybko zaczął się zamieniać w rzeczywistość. Tomek walczył coraz szybciej, zmieniając taktykę w ten sposób, że Banks nie potrafił już blokować całych serii Polaka na korpus, często kończonych uderzeniem na głowę. Banks ciągle był groźny, ciągle próbował trafić "Górala" ciosem, który zmieniłby walkę, ale to już były tylko próby rozpaczy. Od szóstej rundy na ringu istniał tylko Adamek: zejścia z linii ciosów i natychmiastowe, bite z obu rąk kontry i coraz częściej Banks nie miał już gdzie uciekać, opierając się o liny. Jeszcze w szóstej rundzie, przez kilkanaście sekund ruszył do ataku, nawet trafił Tomka lewym sierpowym , ale kiedy kilkanaście sekund później znowu inicjatywę przejął Polak, Banks tęsknie patrzył w stronę narożnika, w którym nie było głównego trenera Emanuela Stewarda, ale zastępujący go James Ali Bashir. Ale nawet gdyby tam był Steward i tak nie mógłby już mu pomóc... Sędzia Ed Cotton, ten, który prowadził trzy niesławne walki Andrzeja Gołoty - z Donellem Nicholsonem (cios z główki), Samsonem Pouha (ugryzienie) i drugą walkę z Riddickiem Bowe (wszyscy wiemy), mógł zatrzymać walkę już kiedy pierwszy raz, zaraz na początku ósmej rundy, Banks padł na deski od kombinacji lewa-prawa. Niepokonany do tej pory Amerykanin wstał, ale nie sprawiał wrażenia w pełni przytomnego. Adamek spokojnie, stojąc w przeciwnym narożniku, patrzył jak Banks wolno dochodzi do siebie, ale wyraz oczu Polaka nie wróżył pretendentowi niczego dobrego. Kilkadziesiąt sekund później, dokładnie w połowie ósmej rundy, było już po wszystkim - Banks nawet nie wyszedł z narożnika w którym był liczony i po dwóch ciosach na korpus i bitych z góry prawych usiadł na ringu, a Cotton miłosiernie zakończył walkę. - Od początku wiedziałem jak mam walczyć, Andrzej Gmitruk ustawił mnie doskonale. Spokój, żadnych wariactw, lewa ręka, bok i kontra. Wiedziałem, że jestem przygotowany szybkościowo na 12 rund. Gdyby Banks nie padł w ósmej rundzie, to jeszcze podkręciłbym tempo. Po walce było już w piątej rundzie jak zaczął mi wchodzić lewy prosty - mówił uradowany z obrony tytułu Polak. - Nie ma w tym zwycięstwie nic dziwnego. Wiadomo, bardzo ciężko pracowałem, jestem chłopak z gór, a my się ciężkiej pracy nie boimy. Teraz czas trochę odpocząć, może jakieś narty, później pojedziemy z Ziggym do Polski. Następna walka? Poza trochę rozbitym okiem nie jestem specjalnie zmęczony. Mogę walczyć już w czerwcu. Naprawdę z każdym. Czy to będzie Bernard Hopkins, czy rewanż z Cunninghamem, czy ktoś zupełnie inny. Udowodniłem, że nikogo się boję, przed nikim nie uciekam. "Showtime" chciało Banksa, więc znokautowałem Banksa. Kto następny? Oprócz Andrzeja Gmitruka, który po raz kolejny udowodnił, że wraz z Tomaszem Adamkiem tworzą niezwykłą parę, najszczęśliwszym człowiekiem na sali był Zyggi Rozalski. - Wziąłem z Polski chłopaka, o którym nikt w Ameryce nie słyszał, a teraz Tomek ma już dwa tytuły mistrza świata w kieszeni, świetne walki i wszyscy go kochają. To dla mnie olbrzymia, olbrzymia satysfakcja. Coś w nim było, jakaś determinacja, która mnie przekonała, by po Andrzeju Gołocie jeszcze raz spróbować. Ja mam co robić, pieniędzy od dawna nie potrzebuję, ale patrzenie na to, kim się teraz stał Tomek jest bezcenne - powiedział Rozalski. - Ale z trzecim bokserem już nie spróbuję. Nie namówicie mnie. Pisałem ten tekst na gorąco, obserwując to co działo się w ringu z kilku metrów, a w boksie czasami jest tak, że z bliska gorzej widać. Jedno widać na pewno: mamy wielką polską gwiazdę boksu, chłopaka o niezwykłym sercu, umiejętnościach i tego, z czym trzeba się urodzić - zimnej krwi. Dlatego na pytanie Tomka "kto następny?" odpowiedzą tylko ci, którym trzeba będzie dużo zapłacić. Bo kto lubi padać na deski za parę groszy? Przemek Garczarczyk z Newark, ASInfo