Artur Gac, Interia: Naturalnie zacznijmy od walki, którą żyje cały bokserski świat. Jest pan zaskoczony, zszokowany, czy zakładał pan, że pojedynek Tysona Fury’ego z Deontayem Wilderem przybierze taki obrót i zakończy się spektakularnym zwycięstwem "Króla Cyganów"? Adam Kownacki, pięściarz wagi ciężkiej: - Na pewno nie aż do tego stopnia. Wiedziałem, że Fury ma szansę wygrać, ale myślałem, że co najwyżej wyboksuje Wildera, a nie go zdeklasuje. Czegoś takiego nie przewidywałem. Podejrzewałem, że walka będzie toczyć się pod dyktando Fury’ego, ale jednak sądziłem, że w pewnej chwili Wilder trafi prawym i pokona Brytyjczyka. A tu się okazało, że owszem, zadecydowała prawa ręka, ale nie Wildera, tylko Fury’ego. Ten cios Tysona w trzeciej rundzie miał ogromne znaczenie dla dalszego przebiegu walki. Od tego momentu z Wilderem było coraz gorzej. Nokdaun pod koniec trzeciej rundy właściwie przesądził sprawę, ale tak naprawdę już w pierwszej rundzie było widać, że Wilder sprawia wrażenie bezradnego tym, co w ringu demonstrował Fury. - Generalnie była to dziwna walka, ale jednocześnie bardzo ciekawa. Cały świat jest zszokowany nie tym, że wygrał Fury, ale stylem, w jaki to zrobił. W każdym razie myślę, że Wilder weźmie rewanż. Uważam, że w tej walce problemem Amerykanina była duża waga. Boksowanie z dodatkowymi kilogramami było dla niego czymś nowym. Pewnie parę rzeczy złożyło się na to, jak potoczył się ten pojedynek. Faktycznie, waga Wildera 104,8 kg była rekordowa. Wprawdzie nadal wyglądał atletycznie, ale podczas pierwszego pojedynku z Furym ważył 96,4 kg. To mogło mieć aż takie znaczenie? - No właśnie, to były mięśnie, a nie tkanka tłuszczowa. A mięśnie nie tylko ważą, ale też potrzebują więcej tlenu i szybciej traci się energię. Druga sprawa jest taka, że mięśnie nie wygrywają walki. Nic nie zastąpi dobrej kondycji. Może tu pomylił się Wilder? Było widać, że to nie była jego noc. Być może Wilder nie pomógł sobie tą wagą, ale przede wszystkim trzeba podkreślić, że Fury miał opracowany doskonały plan na tę walkę, który znakomicie realizował. Wszystko to, w połączeniu z jego absolutnie nieszablonowym stylem i atutami, niespotykanymi u pięściarzy o tych gabarytach, sprawiło, że Wilder w mgnieniu oka stał się bezradny. - To prawda. Fury jest strasznie duży, a przy tym naprawdę super się rusza i robi użytek ze swoich warunków fizycznych, wdając się w zapasy, czy łapiąc za głowę, momentami może trochę nieczysto i nieładnie. Widać było, że sędzia tego nie zabraniał. Pamiętam, że tak samo toczył walkę ze Steve'em Cunninghamem. Masą ciała cały czas "leżał" na Amerykaninie, czym zabierał mu energię i nie miał on już siły walczyć. Jak pan, jako pięściarz, odczytał to, co stało się po ciosie pod koniec trzeciej rundy? Wszystko załatwiła siła uderzenia plus miejsce, w które zranił Wildera, czy w większym stopniu Amerykanin został zupełnie złamany mentalnie? - Myślę, że kombinacja obu tych elementów. Zapewne nigdy nie był trafiony w to miejsce aż tak ostro i nie wiedział, co się dzieje. Tylko spekuluję, bo ja nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Fury zaboksował superwalkę, wszystko poszło po jego myśli, a Wilderowi totalnie w drugą stronę. Nic mu nie wychodziło. Od tego momentu Wilder, mówiąc obrazowo, był już poza walką. Poruszał się w ślimaczym tempie, a w jego oczach widać było bezradność i totalny strach. - Również odnosiłem wrażenie, że Wildera już jakby nie było w ringu. Jedyne pytanie, jakie pozostawało, to jak szybko to się skończy. Mentalnie był już nieobecny. Myślę, że dobra decyzja zapadła w jego narożniku. Było widać, że coraz bardziej bezbronnie przyjmuje ciosy i istniało ryzyko, że skończy się to dla niego bardzo ciężką porażką. Zobaczymy, co stanie się w rewanżu. Decyzja o rzuceniu ręcznika jest szeroko dyskutowana, zresztą na tym tle powstał konflikt w samym narożniku Wildera. Moim skromnym zdaniem decyzja Marka Brelanda była doskonała, bo ciężki nokaut zdawał się wisieć w powietrzu. Ratował człowieka, a nie czekał, aż wydarzy się cud. - To jest właśnie to, że prawa ręka Wildera, w każdej sekundzie walki, jest bardzo niebezpieczna, bo drzemie w niej ogromna siła. Ktoś mógł żyć taką nadzieją, że jeden cios nagle wszystko odwróci, tak jak w pojedynku z Luisem Ortizem, gdy przegrywał na punkty. Jednak z Furym wyglądało to tak, że już nie jest w stanie użyć tej prawej ręki, był bezradny. No właśnie, tu już w zasadzie nie było żadnej nadziei, że wystrzeli "bombą"... - Myślę, że nadzieja zawsze jest. Wilder podjął kilka prób, ale nie mógł trafić. W każdym razie decyzja o rzuceniu ręcznika w pełni się broni. - Tak, to było dobre... Wiadomo, że żaden pięściarz nie chce zostać poddany. Ja też wolałbym znaleźć się na deskach i nie być w stanie kontynuować walki niż mieć rzucony ręcznik. Jednak, o ile bokser wchodzi do ringu z mentalnością "być albo nie być" lub "żyć albo nie żyć", to po to ma drużynę w narożniku i ludzi, którym ufa, by podejmowali mądre decyzje. Oni są od tego, by widząc, że walkę przegrywam, zdecydowali, że lepiej ją odpuścić, bo jutro też jest dzień, niż doprowadzić do poważnej utraty zdrowia w ringu. Szczególnie pamiętając, co działo się w ostatnich kilku latach, ilu pięściarzy straciło życie... Jest pan w szoku, że Tyson dokonał tej demolki na Wilderze w rękawicach marki "Paffen Sport", które mają opinię "miękkich" i trudniej nimi rozbijać przeciwnika? Co innego "Everlasty", które miał na rękach Wilder. - Ta firma w Stanach Zjednoczonych nie jest popularna. Słyszałem, że "Paffeny" są używane w Europie, a także często w Polsce, ale ja nie mam o nich wyrobionego zdania. Na pewno, jak na 10-uncjowe, wyglądają na dosyć duże, ale widocznie Fury czuje się w nich wygodnie i super mu się boksuje. To raczej niezbity dowód, że Fury naprawdę nie głaszcze w ringu. - To chyba jednak ta jego waga robi swoje. Myślę, że on nie ma aż takiego twardego ciosu. W wielu innych walkach było widać, że raczej nie ma nokautującego uderzenia. To podobnie, jak u mnie. Mam siłę uderzenia, ale kończę rywali swoją presją i kumulacją uderzeń. A Fury to słoń, dobrze boksuje i rzuca tymi uderzeniami, a w półdystansie radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Można powiedzieć, że to fenomen. - Tego błędu już nie popełnię. Żal mogę mieć do siebie - ujawnia Adam Kownacki. Kliknij!