Niepokonany dotychczas polski pięściarz wagi ciężkiej na stałe mieszka w Nowym Jorku. W sobotni wieczór tryskał humorem i zapowiedział, że ten rok będzie dla niego przełomowy. Jak przyznał, nie spodziewał się, że dość łatwo pokona rywala. - Tufte to świetny przeciwnik, o czym świadczył jego wcześniejszy bilans. Rozpoczął jak burza - od pierwszych sekund rzucił się na mnie i "poczęstował" kilkoma ciosami, które jednak nie zrobiły na mnie specjalnego wrażenia. Wiedziałem z analiz jego poprzednich walk, że ma szybkie ręce i że idzie do przodu, ale brakuje mu siły i to się dziś potwierdziło. Sytuację opanowałem prawym prostym, którym rozciąłem mu łuk brwiowy nad lewym okiem. Po walce Joshua, który jest super gościem, powiedział, że po raz pierwszy zobaczył własną krew w ringu - relacjonował 27-letni Kownacki. Ta sytuacja - według niego - ustawiła walkę i potem "było już z górki". - Tak naprawdę to sędzia powinien zakończyć ją w połowie drugiej rundy, kiedy zasypałem Joshua'ę gradem ciosów w narożniku. Trochę się wtedy bałem o jego zdrowie, bo widać było, że ma dosyć, a ja przecież nie wchodzę do ringu po to, by kogoś zniszczyć. Zdrowie jest najważniejsze. Na szczęście przy drugiej takiej samej sytuacji sędzia już zareagował prawidłowo - dodał. Barclay's Center to szczęśliwy dla Kownackiego obiekt. W tej hali wygrał już sześć pojedynków. Na dodatek sobotnie zwycięstwo oklaskiwało kilkuset polskich fanów. - Czułem się jak w domu. Uwielbiam tę halę! Aspiruje do tego, aby być drugą mekką boksu - zaraz po Madison Square Garden. No i do domu mam stąd dwa rzuty beretem. Dojazd też jest dość dogodny, dlatego cieszę się, że mimo opadów śniegu pojawiło się całkiem spore grono kibiców. Po walce doszedł do mnie ich okrzyk: "Baby Face!", który wywołał uśmiech na mojej twarzy. Dziękuję wszystkim za wsparcie - powiedział. "Baby Face" to ringowy przydomek Kownackiego, adekwatny do sytuacji, gdyż jego twarz w konfrontacji z Tuftem praktycznie nie ucierpiała i przypominała dziecięce oblicze. - Kilka lat temu tak mnie nazwał jeden z polonijnych dziennikarzy. Kiedy mniej więcej w tym samym czasie kilka innych osób na siłowni tak się do mnie zwróciło, to wiedziałem, że przylgnie. Choć nie jest to może najgroźniejsza ksywka, to mi nie przeszkadza; wolę być niepokonanym "Baby Face" niż np. "Gromem" czy "Błyskawicą", która skończy na deskach - przyznał. Kownacki pochodzi z miejscowości Konarzyce koło Łomży. Do USA przyjechał z rodzicami, gdy miał siedem lat. - Rodzice wylosowali zieloną kartę na loterii wizowej i wyemigrowaliśmy za ocean. Nie zapomniałem jednak o Polsce, byłem tam rok temu. Bardzo mi się podobało i chciałbym wkrótce wrócić. Marzę też o tym, aby pokazać w ojczyźnie mój bokserski kunszt - wspomniał. Jakie są inne jego najbliższe plany? - Mój menedżer powiedział, że sobotnia wygrana da mi awans w rankingach. Cele mam ambitne, bo wchodzę w najlepszy dla boksera wagi ciężkiej wiek. Oznacza to, że chciałbym stoczyć 4-5 walk i pod koniec roku znaleźć się w gronie 15 najlepszych "ciężkich" na świecie. W marcu na Brooklynie odbędzie się kolejna gala, więc mam nadzieję, że wtedy znów wejdę do ringu. To, że teraz się zbytnio nie zmęczyłem, będzie działać na moją korzyść. Czuję, że mój czas nadchodzi - podsumował Kownacki. Graj razem z nami dla WOŚP! Wesprzyj Orkiestrę na pomagam.interia.pl