W połowie lat 90. XX wieku Andrzej Gołota zawładnął zbiorową wyobraźnią na poziomie Adama Małysza i nie ma w tym twierdzeniu cienia przesady. To dziś trudny do wytłumaczenia fenomen socjologiczny, ale bez przesady pół Polski czekało na jego walki toczone w środku nocy czasu polskiego albo wręcz nad ranem. Czarowi "Andrew" dał się ponieść nawet stateczny, zdawałoby się, szansonista rockowy, Kazik Staszewski, który dedykował mu jeden ze swych przebojów. Być może był polskim ucieleśnieniem amerykańskiego snu? Choć w Ameryce, gdzie zwycięzca bierze wszystko, nie odniósł ani pół sukcesu. Jedyne co dał, to nadzieję na powrót do chlubnych tradycji polskiego boksu i to za oceanem, a idealizowane Stany Zjednoczone zawsze mocno działały na wyobraźnię rodaków. Andrzej Gołota jeszcze jako amator zdobył brązowy medal na igrzyskach olimpijskich w Seulu w wadze ciężkiej w 1988 r. Na tym samym turnieju srebro wywalczył Riddick Bowe, o którego walce z Gołotą jest ten artykuł. Gołota, który z Polski musiał zawijać się w trybie pilnym w 1990 r. po bijatyce we Włocławku, odnalazł się w Stanach Zjednoczonych. Początkowo niczym Dariusz Michalczewski w RFN rozbijał niezbyt wymagających rywali. Licznik stanął na 28 wygranych walkach, a większym echem odbiły się te, w których Polak pokonał Samsona Poʻuha i Danella Nicholsona. Wówczas w 1996 r. udało się zorganizować walkę z Riddickiem Bowe, który najlepszy czas miał już za sobą. Dopiero co znokautował Evandera Holyfielda, co przedtem nikomu się nie udało. Dlatego Amerykanin nawet za bardzo nie interesował się polskim rywalem i miał wyraźną nadwagę, myślał że walka wygra się sama. Na jednej z konferencji przed pojedynkiem, trener Gołoty Lou Duva zaznaczył, że nieważne o której Bowe się obudzi, Gołota będzie już po pierwszym treningu biegowym. Mimo skrajnie odmiennego podejścia to ciemnoskóry pięściarz był zdecydowanym faworytem ekspertów. Ci jednak przecierali oczy ze zdumienia od samego początku, gdy Polak boksował fenomenalnie i był wyraźnie lepszy, zaprezentował chyba najlepszy boks w karierze. Andrzej Gołota reaguje na śmierć Janusza Gortata Bił jednak zbyt często nieprzepisowo. Zdecydowanie za często. Z niewiadomych przyczyn polski bokser za główny cel upatrzył sobie krocze Amerykanina, za co dwukrotnie sędzia ukarał go odjęciem punktu. Pomimo tego "Andrew" prowadził do 7. rundy na kartach wszystkich sędziów punktowych (66:67, 65:67, 65:67). Niestety stało się najgorsze. Za ciosy poniżej pasa zadane w czwartej, szóstej i siódmej rundzie sędzia Wayne Kelly odjął Polakowi trzy kolejne punkty, po czym zdyskwalifikował go na 27 sekund przed zakończeniem 7. rundy i w ten sposób Polak przegrał niemal wygraną walkę. Sędzia zdyskwalifikował polskiego boksera, przyznając zwycięstwo leżącemu na deskach i zwijającemu się z bólu Bowe'owi. Było to bardzo szczęśliwe zakończenie dla mistrza z Brooklynu, który okazał się zupełnie bez formy. Jak wyliczył komputer, do momentu przerwania walki Gołota zadał o ponad 100 ciosów więcej od rywala! I wtedy się zaczęło. Nie wiedzieć, dlaczego na ring wyskoczyła ekipa z narożnika Bowe'a, która przeprowadziła atak na narożnik Gołoty. Polak oddawał ciosy kilkunastu atakującym go przeciwnikom, z których jeden bił go w głowę telefonem komórkowym (bardziej niż jak dzisiejsze aparaty wyglądały jak cegły), a inny atakował nożyczkami. Zakrwawionego Gołotę w końcu wyprowadzono z ringu, z potężnym rozcięciem z tyłu głowy. To był dopiero początek, zamieszki przeniosły się na trybuny. Tłumy czarnoskórych kolegów Bowe’a z Brooklynu wskakiwały na ring, atakując ekipę Gołoty i polskich kibiców, których była w Madison Square Garden jakaś trzecia część ogółu publiczności. Podstarzali ochroniarze szybko się ewakuowali, anarchia na trybunach trwała trzy kwadranse, dopiero wtedy przybyła setka policjantów, która długimi pałami zaprowadziło porządek. Jeden z fanów, który 5 godzin jechał na walkę aż z Waszyngtonu, powiedział potem: "Opłaciło się. Zamiast jednej walki widziałem 20". 22 osoby zostały ranne, a 16 aresztowanych. - Sama walka była bardzo brudna, pełna fauli. Trzy razy słownie ostrzegałem Gołotę za ciosy w krocze, zanim zacząłem odbierać mu punkty. Kiedy po raz drugi odebrałem mu punkty, powiedziałem do niego "Jeszcze raz uderzysz poniżej pasa, idziesz wziąć prysznic", on odpowiedział "Rozumiem". Odszedł do narożnika, po chwili znowu uderzył poniżej pasa, a Bowe upadał na ring. Zdyskwalifikowałem Gołotę - tak pojedynek z rozmowie z FightNews.com wspominał sędzia ringowy, Wayne Kelly. Walka oraz co nastąpiło po niej, zostało wybrane wydarzeniem roku przez renomowany "Ring magazine". Po takim zakończeniu pierwszego boju Bowe'a z Gołotą tylko kwestią czasu był rewanż. Do drugiej walki doprowadzono już w grudniu tego samego roku w Atlantic City, a historia udowodniła, że lubi się powtarzać, można było mieć deja vu, Polak znów przegrał przez ciosy zadawane poniżej pasa. Gołota zdobył popularność, co dało mu możliwość stoczenia wielkich walk, w tym tej o tytuł mistrzowski z Lennoxem Lewisem. Ten pojedynek skończył się w pierwszej rundzie. Różne były teorie, łącznie z taką że Gołota pozostał ulicznikiem i w sytuacjach kryzysowych jakich w sporcie, a szczególnie walki, pełno tracił głowę i chciał po prostu zbić rywala bez względu na przepisy. A jak powszechnie wiadomo, sportowiec liczy się od pasa w górę, poniżej niego bić nie można, dosłownie i w przenośni. Maciej Słomiński, INTERIA