Artur Gac, Interia: Gdy obserwuję tą wielość wydarzeń, pogoń ze spotkania na spotkanie, w których współuczestniczy pan razem z Julią, myślę sobie, że trwa wodzenie na pokuszenie 21-latki. To po prostu zagrożenie, by w tym uwielbieniu ze wszystkich stron uwierzyć, że tak naprawdę wszystko, co było potrzebne do pełni szczęścia, już mamy. A to miałoby katastrofalne skutki. Tomasz Dylak, trener pięściarskiej kadry kobiet: - I od tego właśnie jest trener, aby to wszystko trzymać w ryzach. Powoli przygotowywaliśmy się do tego. I pamiętam, jak przed igrzyskami dokładnie to mówiłem, że Julka będzie gwiazdą, wszędzie będzie zapraszana i każdy będzie chciał autograf, ale my będziemy mieć dalsze plany. I pamiętam też, jak jej mówiłem, że na pierwszych igrzyskach zrobimy minimum brązowy medal, a w Los Angeles będziemy walczyć o złoto. I tego planu nie zmieniamy. Oczywiście, że jako trener trochę się denerwuję, jak ta cała otoczka i sukces na nią wpłyną plus duża pula pieniędzy, jaką zaraz dostanie. Ale na razie nie widzę żadnej zmiany. To nadal jest ta Julka Szeremeta sprzed igrzysk olimpijskich, uśmiechnięta, prawdziwa i autentyczna. A na ile ta cała praca, którą wykonaliście, aby przygotować Julię na sukces, pokryła się z rzeczywistością? Na ile to wszystko, co pan przypuszczał, potwierdziło się, a może zupełnie nie doszacował pan skali zjawiska? - Zaskoczyła mnie aż tak duża popularność. Spodziewałem się popularności, ale jej skala zaskoczyła mnie samego. Ten skok spowodowany był walką finałową, której - w cudzysłowie - nie dało się przegrać. Bo obojętnie od wyniku, Julka kończyła jako zwyciężczyni. I to pociągnęło za sobą taką rzeszę kibiców. Ja myślałem o medalu olimpijski i w taki wynik celowałem, ale nie byłem pewien, czy to będzie wicemistrzostwo. W ciemno brałbym brązowy medal, więc srebro trochę zaskoczyło także mnie, jako trenera. A jeśli chodzi o popularność, to naprawdę mówimy o ogromnym zjawisku. Przykładowo nie spodziewałbym się, że podejdzie moja sąsiadka, która ma 70 lat, pogratuluje i powie, że pierwszy raz w życiu oglądała boks. Śledziła trzy ostatnie walki Julki Szeremety i bardzo jej kibicuje. Ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli sympatii do boksu, nagle zaczynają podchodzić, okazywać swoją sympatię i kibicować. To tak samo nas cieszy, jak również bardzo zaskakuje. W rozmowie z Moniką Pyrek pokusiłem się o takie zdanie, że dzisiaj nazwisko "Julia Szeremeta" jest jednym z najgorętszych w polskim sporcie. Nie przeszarżowałem? - Nie, ja mam właśnie tak odczucie, zresztą sama Julka także. Ciężko z nią gdziekolwiek wyjść, nie da się z nią porozmawiać w restauracji, czy nawet idąc ulicą. Trzeba cały czas się zatrzymywać, bo mnóstwo osób do niej podchodzi. W związku z tym całkiem zmieniło się jej życie prywatne. Ona już nie ma życia prywatnego i to jest dla niej duże zaskoczenie. Musi teraz bardzo uważać na to co robi i mówi. I wydaje mi się, że to będzie dla niej najgorsze, wszak ma dopiero 21 lat. A wiadomo, że w tym wieku niestety popełnia się błędy. Julia trochę się boi, zresztą ja też, że te błędy będą jej wytykane i zabierzemy jej trochę normalności życia. Brak tej normalności potrafi "zabijać" mentalnie. W tym sensie, co zresztą nieraz obserwujemy, że młody zawodnik wchodzi na absolutnie topowy poziom, ale dość szybko zaczyna zagrażać mu wypalenie. Jeśli dziś jesteś kochany przez miliony, to za chwilę pokaźna część tej grupy, która cię hołubi i nosi na rękach, jeśli tylko przydarzy ci się porażka, masowo zacznie cię krytykować. - Tak, tak. I dopiero wtedy zobaczymy, jak twarda i gruboskórna jest Julka. Bo choćbyśmy robili co w naszej mocy, to do końca nie da się jej przygotować na to wszystko. A niestety jest tak, jak pan powiedział, że tak długo, jak Julka będzie zwyciężać, będzie miała ogrom kibiców i wszyscy będą ją klepać po plecach. Ale w momencie, gdy coś nie pójdzie tak, jakby fani sobie życzyli, wszystko diametralnie się zmieni. I wówczas najbliższe otoczenie będzie musiało być przy niej i jej pomagać. Ja, jako trener, na pewno jej nie zostawię jeśli chodzi o porażki, a wiem, że porażki będą się zdarzały. W boksie olimpijskim jest to nieuniknione, to naprawdę bardzo ciężki sport. Wiem o tym, że będziemy przygotowywać się rzetelnie i zrobimy wszystko do mistrzostw świata, ale pojedziemy na nie w marcu i może nie trafimy z optymalną formą lub przypadkowo przegramy choćby już pierwszą walkę na tej imprezie. Ale równie dobrze Julka może zostać mistrzynią globu. Boks olimpijski jest bardzo wyrównany na najwyższym poziomie i ja jestem przygotowany na to, że nie zawsze musimy być na górze. Wydaje mi się, że Julka też, ale nie wiem jak poradziłaby sobie w sytuacji, gdyby nagle spadła na nią fala krytyki. Na razie, gdy widzi jakieś negatywne komentarze, to sobie dobrze z nimi radzi i nie zwraca na nie uwagi, a niektórzy już by to przeżywali. W piątek pytałem też Julię o inną, ciemniejszą stronę sukcesu, czyli mnóstwo ludzi, którzy oferują jej pomoc i wsparcie, a niektórzy być może chcą sami na tym ugrać jak najwięcej. Czy doszło już do takiej sytuacji, w której - mówiąc wprost - musiał pan pogonić jednego lub drugiego delikwenta? - Aż tak źle nie jest. Wśród dwóch osób, które teraz tak naprawdę decydują o jej karierze, jestem ja oraz jej menedżer Dominik Gorzelańczyk. W trójkę tworzymy team, a do tego dochodzi ścisła współpraca z Polskim Związkiem Bokserskim, bo nie ukrywam, że to także dzięki PZB zdobyliśmy to wicemistrzostwo. Zawsze byliśmy razem, oni Julkę też wspierali, nawet jak jeszcze była młoda, a ja już mówiłem, że to wielki talent. Prezesi mi ufali i od początku pomagali. Razem, wspólnymi siłami, wszyscy ją wspieramy i decydujemy o jej losach. A reszta może próbować. Powiedziałbym, że trochę wizerunkowo niektórzy próbują ją wykorzystywać, na przykład zapraszając ją na drugi koniec Polski, a ona z tego nic nie ma. Ale wiadomo, że przy tak rozpoznawalnym sportowcu każdy chce coś ugrać na jej wizerunku. I właśnie od tego jest menedżer, by decydował, czy i gdzie pojedzie, bo zaproszeń dostaje setki dziennie. Nawet gdyby chciała z wszystkich skorzystać, to fizycznie nie jest w stanie. Jednak chciałbym podkreślić, że na razie nie mamy w tym aspekcie większych problemów. Niemniej Julka trochę jest już zmęczona, a ja sam bym chciał, by powoli już zaczęła trenować i właśnie w tym celu dotarła do mnie do Gostynia. To jeszcze nie będą bardzo ciężkie treningi, tylko spokojna praca, ale już bym chciał odciągnąć ją od tego wszystkiego. A pan też już myśli sobie, jakkolwiek w tym natłoku spotkań zapewne zdarzają się też te bardzo przyjemne, "ludzie, dajcie mi już odetchnąć, jeszcze nic w życiu nie zmęczyło mnie tak bardzo, jak trwające tempo po igrzyskach"? - Może nie aż tak, ale jestem zmęczony, bo niesamowicie dużo dałem z siebie pod igrzyska. Moim marzeniem było odnieść sukces w Paryżu, a później zaszyć się gdzieś na dwa-trzy tygodnie, odpocząć, zregenerować siły, być z rodziną, a następnie wrócić do pracy. Tymczasem, do dnia dzisiejszego, nie miałem choćby jednego dnia wolnego. Albo są obowiązki medialne, albo miałem już zgrupowanie z seniorkami, a razem z juniorkami byłem na turnieju w Gliwicach. Na razie nie ma miejsca na odpoczynek i czasami przychodzi taka wręcz frustracja, ale nie jest źle. Ja też wiem, że obowiązki medialne są bardzo ważną częścią, bo zależy nam na całym polskim boksie. I chcielibyśmy, aby poprzez Julkę rozpromować ten sport, niechby zainteresowało się nim więcej ludzi. Jestem pewny, iż za chwilę stanie się tak, że - za przeproszeniem - na plecach Julki będą powstawać nowe dziewczyny i boks stanie się bardziej popularny. Chcę zapytać o osobę menedżera. Czy w głównej mierze to pana robota, iż stanęło na tym fachowcu? To pan wyselekcjonował pana Dominika, a może w szerszym gronie osób mieliście burzę mózgów? - Ja, paru moich dobrych przyjaciół, sportowców z wyższej półki plus Julka. Razem podjęliśmy taką decyzję poprzedzoną spotkaniem. Decyzja zapadła dość szybko, bo wiedzieliśmy, że po sukcesie tak naprawdę każda minuta się liczy. Rozmowy zostały zainicjowane jeszcze przed igrzyskami, czy może w ich trakcie? - Przed wylotem na igrzyska zadzwoniłem do jednego menedżera, z którym chciałem, żeby Julka współpracowała. Mówiłem o tym, że mam wielki talent, największy w polskim boksie, który zaraz eksploduje, ale niestety nie zdecydował się zaryzykować przed igrzyskami. Zrezygnował, nie oddzwonił i wydaje mi się, że bardzo żałuje tej decyzji. Dlatego, gdy już przyszedł medal, od razu zacząłem działać. I tak naprawdę prosto z lotniska lecieliśmy do pana prezydenta, później do dewelopera, który ufundował mieszkanie, a stamtąd od razu na spotkanie z menedżerem, co nastąpiło po 2-3 godzinach od wylądowania w Polsce. A propos menedżera, który bał się zaryzykować. To znane nazwisko? - Dosyć znane, ale nie chciałbym podawać jego nazwiska. Po prostu chciałem, żeby ktoś doświadczony wziął ją pod swoje skrzydła. Chyba nie wiedział, że jeśli ja komuś coś proponuję, to jestem tego pewny. Dlatego chciałem zagwarantować Julce profesjonalizm już przed igrzyskami. Ten menedżer zostawił sprawę i już nie oddzwonił, a po igrzyskach takich wiadomości miałem mnóstwo, a także sama Julka. Dlatego wiem, że pewnie bardzo żałuje tej decyzji. I dotąd nie próbował się do pana odezwać? - Nie, już nie. Poniedziałek zaczął się dla was od wielkiej uroczystości w Pałacu Prezydenckim, gdzie odebraliście państwowe odznaczenia. Jak szczególny to był dla pana moment? - Ja jestem urodzonym patriotą i czuję się bardzo dumny z faktu, że reprezentuję Polskę. Dlatego dla mnie to wielki zaszczyt odebrać takie wyróżnienie. A nawet byłem wzruszony, bo wiem, że Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski otrzymywali wielcy Polacy. Tym bardziej był to dla mnie bardzo ważny dzień. I wiem, że na tym się nie skończy. Moja droga dalej będzie trwała i tych orderów jeszcze nazbieram. A niedługo później mieliście uroczysty obiad, na którym nie zabrakło kawy, z Andrzejem Gołotą. Rozpoczęliście punktualnie o godzinie 14? - Niestety spóźniliśmy się, pan Andrzej musiał na nas poczekać 20 minut, ale nie był zły. Niesamowicie miłe spotkanie i fajnie było zobaczyć ich siedzących obok siebie, dwie wielkie gwiazdy polskiego sportu. Ludzie w restauracji byli zachwyceni i nie wierzyli, że takie dwie osoby siedzą obok nich. Bardzo miło, bo siedzieliśmy chyba z trzy godziny, było mnóstwo ciekawych rozmów. Super spotkanie! A jak rozkładało się zainteresowanie? Andrzej Gołota zawsze ogniskował uwagę, o czym sam wielokrotnie mogłem się z bliska przekonać, natomiast nazwisko Julii też stało się gorące. - Tak szczerze? To wydaje mi się, że Julka akurat w tym momencie chyba budziła troszkę większe zainteresowanie. Może też przez to, że jest sprawczynią świeżego sukcesu, ale po panu Andrzeju nie było widać negatywności, jeśli ludzie podchodzili do Julki i chcieli robić sobie z nią zdjęcia. Mniej więcej rozkładało się po równo i oboje byli bardzo zadowoleni z tego spotkania. Widać, że choć sukcesy pana Andrzeja były już dawno, to nadal jest wielką gwiazdą. Wiele osób czasami nie dowierza, gdy mówię im, że Andrzej Gołota znany z wywiadów do kamery, to zupełnie inny Andrzej od tego, którym jest bez obecności telewizji i bez włączonych dyktafonów. Opowiada anegdotki, różne historie... - Podzielam to, co pan powiedział, powtórzyłbym to samo. Jeśli tylko siedzieliśmy sobie sami i nikt nie robił zdjęć, to luźno sobie rozmawialiśmy. Jest wtedy ciekawą osobą, lubi sobie pożartować i, tak jak pan mówi, pojawiają się anegdoty. A zmienia się w momencie, gdy pojawiają się kamery. Zapytałem Julię o jej stosunek do freak-fightów i obserwuję z każdej strony, jak ludzie szanują takie zdanie 21-latki, która powiedziała wprost, że odrzuca tę rozrywkę. Choć pewnie mogłaby zarobić w okolicach 1 miliona złotych za popis, ale nie chce iść drogą, do której zachęca ją Tomasz Adamek, tylko zamierza promować boks i realizować w nim kolejne, wielkie cele. To postawa absolutnie godna podkreślenia. - Dla mnie również. Ogromnie się cieszę, że współpracuję z taką osobą, która ma tak poukładane w głowie. Myślę dokładnie tak samo, to znaczy chciałbym omijać freak-fighty jak tylko można i iść typowo w sport. Chciałbym, aby Julka była przykładem dla młodzieży, że można iść w stronę czystosportową i olimpijską. Z tego żyć, zarabiać wielkie pieniądze i realizować wielkie marzenia, bez wchodzenia w ten brudny świat freak-fightów. Mam nadzieję, że młodzież to zobaczy i będzie omijać freak-fighty, które powoli będą się kończyć. Julka zna też moje zdanie, drastycznie jej powiedziałem, że w momencie, gdyby podpisała kontrakt z jakąś federacją freak-fightową, to nasza współpraca niestety by się zakończyła. Tak że Julka też wie, na czym stoi. Przy czym ona od razu mi powiedziała, że też o tym nie myśli, pomimo tych dużych ofert. Wie, że będzie dobrze funkcjonować za pieniądze zarobione z igrzysk olimpijskich, tak że nie musi tego robić, a może spełniać marzenia. A jaka była tu koincydencja czasowa i chronologia? Czy to pan swoją warunkowością trochę zaszachował Julię wyprzedzając jakikolwiek moment, w którym zaczęłaby się zastanawiać nad tymi ofertami? Choćby Monika Pyrek powiedziała mi, że przecież to są takie sumy, iż niejeden z nas poważnie by się zastanowił. - Wydaje mi się, że jej założeniem było nie wchodzić w ten świat, ale wiadomo, że przy bardzo dużych stawkach, gdy one jeszcze rosną, człowiek może zacząć się zastanawiać. Dlatego chciałem zupełnie uciąć ten temat i w pewnym momencie powiedziałem, że nawet gdyby na stole pojawiło się 100 milionów, to ja i tak bym się nie zgodził. Mogłaby iść w tym kierunku, ale z kim innym, więc wydaje mi się, że była jeszcze pewniejsza, żeby w to nie wchodzić, jeśli nadal chce ze mną pracować. To mamy ustalone i Julka dała słowo honoru, że nie chce wchodzić w ten świat, a być przykładem dobrych wartości. Dla mnie to coś wspaniałego. To dlatego zawsze imponowały mi takie osoby, jak "Juras" (Łukasz Jurkowski - przyp.), który pomimo dużych ofert nigdy nie chciał wejść we freak-fighty. Zawsze podziałem takie postawy, że choć ktoś dostawał wielkie pieniądze i można było łatwo zarobić, a przecież nie ukrywam, że Julka rywalkę takiego pokroju zapewne pokonałaby w pierwszej lub drugiej rundzie, odrzucał te oferty. Dodałbym tu także "Różala" (Marcin Różalski - przyp.), czy Dariusza Michalczewskiego. Trzeba też pamiętać, że wchodząc w taki świat nie dałoby się nie ubrudzić. Bo jednak wytwarzaliby taką atmosferę na konferencjach prasowych i tak naciskali, że chcąc nie chcąc wyciągaliby jakieś brudy i to by źle wyglądało. Dlatego najlepiej w to w ogóle nie wchodzić, iść swoją drogą sportową i pokazać innym, że można i warto. Są osoby, które nie wchodzą w ten świat, tylko dalej pozostają wierne swoim zasadom i wartościom. A ja chciałbym, żeby Jula była przedstawicielką tego świata, w którym największą cenę mają właśnie zasady i wartości. Rozmawiał: Artur Gac