Poprzednia zima była nawet całkiem udana dla polskich biegów narciarskich. Nasi zawodnicy zbliżali się do światowej czołówki, a mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym były dla naszej kadry najbardziej udane od 2017 roku, choć wciąż jednak było daleko do wyników, jakie Biało-Czerwoni uzyskiwali w latach, gdy startowała Justyna Kowalczyk. Przed tym sezonem trener Lukas Bauer, za zgodą zawodników, zdecydował się na większą liczbę zgrupowań wysokogórskich. Nie było tej zimy żadnej imprezy mistrzowskiej, więc można było zaryzykować i sprawdzić, jak zareagują organizmy Polaków. Skandal na zawodach PŚ w Oslo. 130 osób potrzebowało pomocy. "Rozpętało się piekło" Tak źle nie było już dawno. PZN postanowił zareagować Wyszło fatalnie. Od początku sezonu kadrowicze zawodzili na całej linii. Można się było jeszcze łudzić, że przyjdzie odbicie w drugiej części sezonu, ale nic z tych rzeczy. W styczniu Polski Związek Narciarski zdecydował się zatem na rozmowy z Bauerem, po których podjęto decyzję o rozstaniu się z trenerem. - Nie chcieliśmy rozmawiać z Lukasem pod koniec sezonu. Dlatego decyzja została podjęta już jakiś czas temu. Chcieliśmy, żeby wiedział wcześniej, by mógł sobie szukać nowego pracodawcy. I to było chyba uczciwe z naszej strony - dodał. Próbowaliśmy porozmawiać na temat sytuacji w kadrze z Dominikiem Burym i Izabelą Marcisz. Oboje jednak nie chcieli zabrać głosu. Zgodził się za to najbardziej doświadczony zawodnik w reprezentacji Maciej Staręga. Niedawno skończył on 34 lata, ale wciąż planuje startować. Wciąż wierzy, że uda mu się wskoczyć jeszcze na poziom, który pozwoli mu zapukać do światowej czołówki. Teraz to będzie wodzą nowego trenera, którym - wiele na to wskazuje - będzie Szwed Martin Persson albo inny jego rodak. Nasz doświadczony biegacz uważa, że w ciągu jednego okresu przygotowań będzie możliwe dojście do takiego poziomu, jak ubiegłej zimy. Gorzej będzie z tym, by zrobić kolejny krok do przodu. - Nie ukrywam, że nie chciałbym kończyć kariery po tak słabym sezonie - przyznał 34-latek. Staręga przyznał, że wariant ze szwedzkim szkoleniowcem może być ciekawy i może przynieść polskim biegom wiele pożytku. - Szwedzi mają całe szablony do tego, jak powinno się trenować. I to nie tylko w kadrze, ale też, jak powinna wyglądać praca w klubie. U nas, jeśli chodzi o pozycje książkowe, to poza wydaniami o ostatnich sukcesach Justyny, ostatnią o tym, jak powinien wyglądać trening biegacza, jest pozycja z 1998 roku. Nie mają się zatem na czym opierać nasi trenerzy. W większość w klubach to są szkoleniowcy pasjonaci i to starszej daty i oni nauczyli się na tym, co było kiedyś, a jednak ten sport zmienia się i to bardzo. Potrzeba nam młodych trenerów, napływu młodzieży do biegów, ale oni muszą też dostać pewne narzędzia - mówił nasz biegacz. - Czasami jest tak, że musi się wszystko rozwalić, żeby znowu zaczęło z tego coś rosnąć - zakończył.