"Bardzo dziękuje za kibicowanie przez całą zimę wtedy kiedy było dobrze i wtedy kiedy było źle. Oczywiście także chciałam podziękować za to piękne przyjęcie oraz za to, że byliście ze mną w Libercu" - powiedziała Justyna Kowalczyk. Zawodniczka - jak zwykle skromna - podkreśliła, że nie byłoby jej sukcesów gdyby nie sztab pracujących z nią osób (w tym oczywiście trener Aleksander Wierietelny): "Moje biegi są po prostu zakończeniem raz ładniejszym a czasem brzydszym pracy mojej drużyny." Jej słów słuchał tłum osób zgromadzony w Domu Strażaka w Kasinie Wielkiej. Sala mieszcząca około 300 osób pękała wręcz w szwach. Na stojąco odśpiewano bohaterce spotkania "Sto lat". Wśród wielu gości z poza Kasiny Wielkiej, którzy przyjechali na tą uroczystość był m.in. Józeł Łuszczek. "Też miałem przyjęcie po zdobyciu tytułu mistrza świata ale nie tak piękne. Trzeba było czekać 31 lat na powtórzenie tego sukcesu. Tym bardziej się z niego cieszę gdyż osiagnęła je Małopolanka. Według mnie ludzie z Podhala, Małopolski są silni a do biegów nadają się tylko tacy" - powiedział polski mistrz swiata w narciarstwie biegowym z 1978 r. z Lahti. Łuszczek podkreślił, że Kowalczyk jest za mądrą osobą aby wszystkie uroczystości ku jej czci - które ostatnio są jedna za drugą - uderzyły jej do głowy. Zażartował też, że dostała ona tyle prezentów że chcąc je przetransportować od razu do domu będzie musiała wypożyczyć ciężarówkę. Na uroczystości nie mogło zabraknąć prezesa Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusza Tajnera, który zapewnił, że są już prowadzone wstępne czynności zmierzające do stworzenia w okolicy Kasiny Wielkiej tras biegowych. Z kolei przewodnicy Polskiego Komitetu Olimpijskiego Piotr Nurowski zażartował, że władze samorządowe powinny rozpocząć starania o zmianę nazwy rodzinnej miejscowości mistrzyni na "Justyna Wielka". Tym razem Kowalczyk nie dała szans złodziejom samochodowych, którzy ostatnio tak jej (a ściślej jej trenerowi) utrudnili życie. Na uroczystość przybyła na piechotę.