To zaskakujące, że jedna z najlepszych zawodniczek nie była kontrolowana przez ponad cztery miesiące, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że był to okres poza sezonem startowym. Norweska gazeta w swoim internetowym wydaniu poinformowała, że Johaug przeszła 20 testów antydopingowych w minionym roku. Tymczasem Justyna Kowalczyk przy okazji niedawnej kontroli (o godz. 5.30 nad ranem) wyliczyła, że była kontrolowana aż trzykrotnie częściej! "W najlepszych czasach ponad 60 razy w roku. Teraz ciut rzadziej" - napisała na Twitterze. W organizmie słynnej norweskiej biegaczki narciarskiej wykryto ślady sterydu anabolicznego o nazwie clostebol. Ślady jego stosowania utrzymują się w organizmie do 25 dni. Johaug twierdzi, że przyczyną całego zamieszania rzekomo miał być krem, który stosowała na oparzenia warg. Miała go otrzymać od lekarza reprezentacji Norwegii. To dość dziwne jest tłumaczenie, jeśli wziąć pod uwagę, że Frederik Bendiksen był w latach 1995-2003 zatrudniony przez koncern farmaceutyczny produkujący maść Trofodermin, którą stosowała biegaczka, jako "medical doctor" i "country manager". Poza tym na opakowaniu leku widnieje ogromne oznakowanie ostrzegające, że maść zawiera niedozwoloną dla sportowców substancję. Mistrzyni olimpijska i siedmiokrotna złota medalistka mistrzostw świata została zawieszona na dwa miesiące. Do czasu wydania ostatecznej decyzji zawodniczka nie może startować w zawodach ani trenować z kadrą. Grożą jej nawet dwa lata dyskwalifikacji.