To były dwa znakomite sezony Sylwii Jaśkowiec. Biegaczka z Osieczan wracała po poważnym wypadku, kiedy to w czasie treningu została potrącona przez autobus. Na szczęście to nie zakończyło jej kariery. Wróciła jeszcze mocniejsza. Stała na podium zawodów Pucharu Świata w Oberhofie, a w Szklarskiej Porębie była tuż za podium w sprincie. W Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Soczi (2014) razem z Justyną Kowalczyk była piąte w sprincie drużynowym i razem z koleżankami z kadry szósta w sztafecie 4x5 km. To nie był błąd systemu. Polak biegł w czołówce na mistrzostwach świata Sylwia Jaśkowiec połączyła siły z Justyną Kowalczyk i trenerem Aleksandrem Wierietielnym. Z tego zrodził się historyczny medal Po tym sezonie zdecydowała się dołączyć do teamu Kowalczyk. Przeszła pod skrzydła trenera Aleksandra Wierietielnego i zanotowała najlepszy sezon w karierze, który został okraszony brązowym medalem mistrzostw świata w Falun (2015) w sprincie drużynowym, w którym wystąpiła ponownie u boku Kowalczyk. To był pierwszy zespołowy medal w historii polskich biegów narciarskich. Medal z Falun oddała. Obecnie znajduje się on - wraz ze wszystkim i innymi trofeami, jakie zdobyła, a było tego sporo - w hali sportowej w Wiśniowej. Tam zajmuje ważne miejsce w gablocie sportowej, bo w końcu Jaśkowiec była zawodniczką LKS Markam Wiśniowa-Osieczany. W Falun biegaczka z Osieczan błysnęła też na 10 km "łyżwą". Była 14., notując najlepszy występ w karierze w imprezach mistrzowskich na dystansie. Ten bieg rozgrywany był w fatalnych warunkach, bo w jego trakcie zaczął sypać bardzo gęsty śnieg. - Pierwsze koło było bez opadów śniegu, a potem zaczęło intensywnie sypać. W Ostatnim momencie przed biegiem narty zmieniła Charlotte Kalla i wygrała z dużą przewagą. Na dwóch kolejnych miejscach były Amerykanki. Trzecie miejsce Caitilin Gregg było wówczas sensacją. Odległe miejsca zajęły wtedy Norweżki. To był bardzo trudny bieg. Czuło się jak narta zwalnia - opowiadała Jaśkowiec. Koniec kariery i nagłe zniknięcie. "Byłam w pięknym miejscu, poszłam za pragnieniem serca" Wydawało się, że na fali tego sukcesu nabierze rozpędu, ale problemy zdrowotne znowu zatrzymały jej karierę. Udało się jej jednak wrócić na igrzyska w Pjongczangu, gdzie z Justyną Kowalczyk była siódma w sprincie drużynowym. - To była bardzo trudna droga. Nałożyły mi się kontuzje. Miałam wiele operacji. Najpierw ścięgna strzałkowego, a potem zerwanego więzadła. Wyjście z tych kontuzji kosztowało mnie naprawdę bardzo dużo. Zwłaszcza od strony psychicznej. Do tego nie byłam już w stanie realizować takich obciążeń, by móc dalej walczyć z najlepszymi na świecie - przyznała. Po igrzyskach Jaśkowiec podjęła trudną, ale konieczną - ze względu na problemy ze zdrowiem - decyzję o zakończeniu kariery. Nie było jej łatwo rozstać się ze sportem. Podjęła pracę w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem, a potem nagle zniknęła. - Powiedzmy, że poszłam za pragnieniem serca. Byłam w pięknym miejscu. Tam upatrywałam swojego miejsca na dalsze życie. Niestety przebyte kontuzje nie pozwoliły mi na realizowanie tej formy życia, jaką sobie zaplanowałam i nosiłam w sercu. Musiałam podjąć decyzję, by wrócić z tego miejsca z powrotem w rodzinne strony, by się podleczyć w warunkach, w których mam pełny dostęp do rehabilitacji. Miałam kolejne dwie operacje kolana. Wciąż odczuwam też skutki upadku na skuterze śnieżnym z 2018 roku. Cały czas mam uszkodzony jeden kręg - powiedziała dość tajemniczo, nie chcąc się dzielić tym, co jest dla niej tak bardzo osobiste. Sylwia Jaśkowiec wróciła do biegów narciarskich. Jest trenerem w kadrze Obecnie Jaśkowiec pracuje w kadrze polskich biegów narciarskich. Od listopada jest asystentką Arkadiusza Posiadały, trener kadry młodzieżowej. Nasza trzykrotna olimpijka wróciła zatem do sportu i biegów narciarskich. - Na to, by zbudować coś w polskich biegach narciarskich potrzeba co najmniej kilku lat. Najpierw trzeba zbudować u tych młodych zawodników bazę, a dopiero potem można mieć oczekiwania. Oczywiście wobec tych bardziej doświadczonych zawodników są pewne oczekiwania, ale młodsi muszą mieć czas. Na razie poznaję nową filozofię szkolenia w polskich biegach - powiedziała Jaśkowiec. Zapytana o to, co sądzi o tym, że do Polski chce się przenieść system szwedzki, odparła: - Próbuje się w Polsce zbudować system w biegach narciarskich, który jest bardzo jednolity i bardzo przejrzysty i rozciągnięty na Szkoły Mistrzostwa Sportowego i współpracę z klubami. One mają być podstawą naszej piramidy, ale też ma być w nich ujednolicony program szkolenia. Ma być też zwiększona kontrola monitorowania treningu i obciążeń zawodników. Bardzo ważne w tym procesie jest budowanie też świadomości u biegaczy. Oni mają wiedzieć, na czym polega przygotowanie i trenowanie. Jest też mocny nacisk na budowanie zespołu. Tworzy się naprawdę świetny i przejrzysty system. Zawodnicy mają przygotowane plany i harmonogramy. Dzięki temu wiedzą, co i kiedy będą robić. Nie ma w tym żadnej improwizacji, tylko zaplanowane działanie. To znakomity pomysł, bo można przygotować się przed wyjazdem na obóz do pracy na nim, wiedząc, co będzie realizowane. Odpada zatem zawodnikom element niepewności. Kiedy ja trenowałam, to wszystko wyglądało jednak trochę inaczej, bazowało się przede wszystkim na determinacji i pracowitości. Jaśkowiec dzieli się spostrzeżeniem, że wciąż za mało dzieje się w infrastrukturze tras biegowych w Polsce. Chciałoby się więcej obiektów ogólnodostępnych i sztucznie naśnieżonych już na przełomie listopada i grudnia. Trasy w Trondheim, gdzie odbywają się mistrzostwa świata, są imponujące. Podobnie w innych miejscach w Skandynawii. Nie dziwi zatem fakt, że w tych krajach biegi narciarskie tak się rozwijają. Podkreśliła, że w tym całym procesie, jaki obecnie ma miejsce, potrzeba nam dużej cierpliwości, otwartości i współpracy środowisk szkoleniowych.