W 2013 roku Jaśkowiec stanęła na podium prologu Tour de Ski w Oberhofie. Na igrzyskach w Soczi była piąta w sprincie drużynowym w parze z Justyną Kowalczyk. Rok później obie sięgnęły po brąz mistrzostw świata w Falun oraz trzecie miejsce w zawodach PŚ w Otepaeae. Jesienią 2015 roku zaczął się koszmar Jaśkowiec, gdy przeszła operację ścięgna. Z tego powodu nie startowała przez cały sezon. Latem 2016 roku na treningu, grając w... piłkę nożną, doznała zerwania więzadła krzyżowego przedniego i pęknięcia łąkotki. Poważny uraz wykluczył ją ze startów w kolejnym sezonie. Dużo wcześniej, bo w 2010 roku, nasza zawodniczka miała poważny wypadek na nartorolkach, który także kosztował ją utratę sezonu. Waldemar Stelmach, Interia: Z powodu poważnych kontuzji i braku startów nieco znikła nam pani z "radarów". Ma pani dla nas dobre wieści? - Zaczynam trenować. To jest ta najlepsza myśl, którą mogę się podzielić z szerszym gronem odbiorców. Właśnie wróciłam z trzytygodniowego obozu w Szwecji, który był dla mnie bardzo dobry. Udało się zrealizować plany treningowe. Był to dobry czas, jeśli chodzi o wiosenny trening, wprowadzający i rozpoczynający przygotowania do zbliżającego się sezonu. Szwecja to nie były pierwsze pani treningi w tym roku? - Pierwsze wyjście na narty zaliczyłam 18 marca w Białce na resztkach naszej, polskiej zimy. Rozpoczęłam wtedy swoją reaktywację, bo chyba tak to można nazwać. W Białce spędziłam dwa tygodnie, później był czas świąteczny, a następnie zdecydowałam się na wyjazd do Szwecji. - Priorytetem było szukanie śniegu i kontaktu z nartami, a także realizowanie pierwszych treningów tlenowych, kondycyjnych. Jednocześnie musiałam trochę oszczędzać kolano. Organizacja wyjazdu do Skandynawii była wielkim wyzwaniem, ale sam trening tam zrekompensował cały wysiłek organizacyjny. Problemów z kolanem już pani nie odczuwa? - Jeśli coś się zepsuło, a części się nie wymienia, nigdy później nie pracuje już idealnie. Ale działam i buduję na tym, czym dysponuję. Z nadzieją i motywacją przystępuję od nowa do pracy. Nie trenując i nie startując mogła pani liczyć na finansowe wsparcie? - Na stypendium nie miałam co liczyć, bo nie było podstaw. Stypendia ministerialne są uzależnione od wyniku na mistrzostwach świata, czy igrzyskach olimpijskich. Przez pierwszy rok pomagał mi sponsor. Kontuzja kolana spowodowała jednak, że współpraca została rozwiązana. Żyłam z tego, co zaoszczędziłam. - Teraz na szczęście jestem już w bardziej komfortowej sytuacji. Otrzymałam pulę pieniędzy na przygotowania ze środków solidarności olimpijskiej Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. Polski Związek Narciarski złożył podanie z moją kandydaturą, biorąc pod uwagę przeszłość i osiągnięte wyniki. Podanie zostało zaakceptowane i mogę cieszyć się pomocą finansową. - Jest to wsparcie finansowe szkolenia i przygotowania do igrzysk olimpijskich. Wspierają mnie i pomagają w przygotowaniu do momentu, aż uzyskam kwalifikacje olimpijskie. To na pewno motywuje do wytężonej pracy i przede wszystkim umożliwia spokojne trenowanie? - Tak, to mnie motywuje i ułatwia powrót do sportu. Nie jest to wielki budżet, ale na moje obecne potrzeby jak najbardziej wystarcza i umożliwia organizowanie sobie wyjazdów i treningów. Dzięki tym środkom udało mi się zorganizować wspomniany wyjazd do Szwecji. Straciła pani blisko dwa lata kariery. Nie było to chyba przyjemne doświadczenie? - Pewnie, że było ciężko, ale przeżyłam. To dla mnie szkoła życia, lekcja charakteru, nauka pokory. W takich sytuacjach trzeba znaleźć w sobie mechanizm obronny na stres, na brak ruchu, na brak bodźców, od których jako sportowcy jesteśmy uzależnieni. To był ciężki okres, ale mnie wzmocnił. W takich kryzysowych momentach można poznać lepiej samego siebie. Gdy udaje się pokonać trudności, nasza wartość wzrasta, przynajmniej w naszych oczach. - Gdy nie robi się tego, co się lubi i w czym się jest dobrym, powoduje to zły stan fizyczny i psychiczny. Pojawia się problem ze znalezieniem sobie miejsca na kuli ziemskiej. Ale za to jeśli udaje się pokonać to, co złe, stajemy się silniejsi. Później przychodzi radość, moment, w którym człowiek cieszy się z każdej małej rzeczy. To jest to, czego nauczyłam się przez te dwa lata. W ogóle ostatnich siedem lat nauczyło mnie charakteru i pokonywania niemałych przeciwności. Przed nami sezon olimpijski. Pani podstawowy cel jest chyba jasny? - Motywacją dla mnie jest zdobycie kwalifikacji olimpijskiej. Temu będzie podporządkowane całe przygotowane. A jeśli będzie kwalifikacja, to będzie oznaczać, że poziom sportowy też jest dobry. Kwalifikacja będzie wyznacznikiem tego poziomu. Została pani zakwalifikowana do kadry narodowej A. Zdziwiła panią zmiana trenera żeńskiej ekipy Wiesława Cempy na Mariusza Hluchnika? - To było duże zaskoczenie, a wszystko rozgrywało się w momencie, gdy nie było mnie w Polsce. Zostałam poinformowana, że jestem w kadrze A. Teraz wyjeżdżam na konsultację do Katowic, gdzie spotkam się z trenerami. Tam przebywa też cała kadra żeńska. Czego spodziewa się pani tuż po powrocie do kadry? - Jestem otwarta na dialog i wysłuchanie tego, jakim tokiem będziemy się przygotowywać do sezonu olimpijskiego. Liczę w tym względzie na bardzo indywidualne podejście, bo z powodu długiej nieobecności muszę zaczynać wszystko od nowa. Nie mam na koncie FIS-punktów, gdyż nie zdobywałam ich przed dwa lata, a one są kwalifikacją do startów w Pucharze Świata. - Dlatego ważne jest, żeby już przed sezonem przyjąć sobie dokładne wytyczne. Trzeba zasiąść do stołu i omówić wszystkie sprawy bieżące, związane z wizją szkolenia. A potem do przodu! Rozmawiał Waldemar Stelmach