- Jedno z głównych marzeń zostało spełnione. W końcu zrobiłem swoje - cieszył się w rozmowie z Interia Sport Witold Skupień. Niesamowita historia Polki zakończona medalem Spełnione marzenie, a przed rokiem była złość W Oestersund okazał się zdecydowanie najlepszym zawodnikiem w biegu na 18 km techniką klasyczną. Drugi na mecie Japończyk Taiki Kawayoke stracił do Polaka 47,3 sek., ale już trzeci zawodnik Ukrainiec Grygorij Wowczyński dobiegł prawie pięć minut za naszym narciarzem. Skupień w Szwecji wywalczył też srebrny medal w biegu na 10 km "łyżwą". Przed rokiem wracał zły z zimowych igrzysk paraolimpijskich w Pekinie. Tam najlepszą lokatą była piąta na 20 km "klasykiem". W pozostałych startach indywidualnych był poza "10". W sztafecie mieszanej wraz z Iwetą Faron zajął szóste miejsce. To, co się wówczas wydarzyło w Chinach nazwał - w rozmowie z Interia Sport - "pasmem nieszczęść". - W styczniu ubiegłego roku zdobyłem srebrny medal mistrzostw świata w biegu na 6 km "klasykiem". Wydawało się, że z tego pójdzie i forma będzie rosła. W czasie Bezpośredniego Przygotowania Startowego (BPS) dopadł mnie jednak COVID-19. Rozłożył mnie strasznie i wyłączył mnie na długo z treningu. Jakby tego było mało, to do tego strasznie nie trafiliśmy ze smarowaniem nart. Ani nie jechało, ani nie trzymało w "klasyku". Cierpiałem, zamiast czerpać przyjemność z biegania - opowiadał Skupień. Start w Pekinie bardzo przeżywał. Wmawiał sobie, że przegrał życiową szansę. Chciał rzucić sport. Do tego, by dalej robił to, co kocha, przekonała go narzeczona Wioletta Waniczek. W tym roku biorą ślub. Jeszcze bliżej medalu był w 2018 roku w Pjongczangu. Tam nasz narciarz był czwarty w sprincie "klasykiem", piąty w biegu na 20 km, szósty na 10 km techniką klasyczną. To właśnie w Korei Południowej był najbliżej medalu igrzysk paraolimpijskich. - Wtedy jednak nie byłem jeszcze takim zawodnikiem, jakim jestem teraz. Nie byłem jeszcze gotowy na ten sukces, ale przy odrobinie szczęścia mogłem stać na podium. Sam zastanawiam się, czego brakuje mi w tych startach na igrzyskach paraolimpijskich - mówił Skupień. Złoto, które może zmienić jego decyzję Czy naszego biegacza zobaczymy w Cortinie d'Ampezzo, gdzie odbędą się kolejne igrzyska paraolimpijskie? Po starcie w Pekinie zapowiadał, że to dla niego rozstanie z tą imprezą. - Teraz jednak, po sukcesach w MŚ, trzeba to chyba wszystko jeszcze przeanalizować. Nie jestem już przecież młodym zawodnikiem. Nie ukrywam, że mam już duże problemy z regeneracją. Po tym biegu na złoty medal, kiedy maksymalny wysiłek przekraczał godzinę, nie byłem w stanie przygotować się odpowiednio do sprintu, jaki był dwa dni później. Dlatego odpadłem w półfinale, choć czułem się bardzo dobrze. Gdyby jednak omijały mnie kontuzje i udało się mądrze wszystko poukładać, to mógłbym się przygotować na ten ostatni najważniejszy start - powiedział nasz mistrz świata, który jednak od kilkunastu miesięcy boryka z problemami z kolanem. "To nasze wspólne złoto Trenerze. W końcu wszystko siadło. Mamy to" - napisał Skupień na swoim profilu na Facebooku po sukcesie w Oestersund, wskazując na szkoleniowca Wiesław Cempę, który przed laty z powodzeniem prowadził kobiecą kadrę w biegach narciarskich. - To trener, który odgrywa niesamowitą rolę. Biegi narciarskie to taki sport, w którym trzeba trenować jak głupi i do tego trzeba jeszcze mieć kupę szczęścia. Do tej pory nie zawsze wychodziło nam smarowanie nart. Trener jest kierowcą, serwismenem, testerem. Na te MŚ specjalnie wziął ze sobą narty i po 30 latach stanął na nich, chcąc jak najlepiej przygotować je do startu dla mnie. I udało się. Przez cztery dni przed startem nie zmieniały się warunki, więc mieliśmy czas, by wszystko idealnie przygotować - opowiadał Skupień. Karierę sportową zaczął w wieku 22 lat Nasz narciarz dość późno zaczynał sportową karierę. Miał 22 lata, kiedy rozpoczął treningi w biegach. Biegami narciarskimi zaczął się interesować dzięki Katarzynie Rogowiec, która w Turynie w 2006 roku, zdobyła dwa złote medale zimowych igrzysk paraolimpijskich. Zaczął szukać klubu w okolicach Nowego Targu, a potem Krakowa. Nie znalazł nic. Temat wrócił dopiero w 2012 roku. - W 2011 roku rozpocząłem kurs na prawo jazdy. Trafiłem do Nowego Sącza do Mariana Damiana, który był instruktorem, a wcześniej także odnosił sukcesy w paranarciarstwie biegowym. Ten namówił mnie na treningi. Już następnego dnia spotkałem się z prezesem Startu Nowy Sącz i chwilę później rozpocząłem treningi - wspominał Skupień. Zanim stanął na biegówkach, grał w piłkę nożną na szczeblu regionalnym. Był zawodnikiem Zapory Kluszkowce. Właśnie z tej miejscowości pochodzi, ale obecnie mieszka w Nowym Targu. Poza biegami uprawiał także parabiathlon. Problem stanowiły jednak jego ręce. Skupień ma amputowaną prawą rękę w okolicach łokcia. W lewej ma cztery palce i pół dłoni. Jest ona zatem mocno pokiereszowana. - Jeżdżę jednak samochodem. Nawet przez dużą część życia opiekowałem się babcią w Kluszkowcach. Nauczyłem się normalnie żyć. Kompletnie nie traktuję siebie jako osoby niepełnosprawnej. Ze wszystkim doskonale sobie radzę. Na tyle, na ile mogę, bo jednak wielu czynności - jak choćby wiązanie butów czy jedzenie - musiałem się nauczyć - opowiadał. - Wracając do biathlonu, to bardzo trudno było dopasować broń do mojego typu niepełnosprawności. W tej lewej ręce mam bowiem ograniczone czucie. Mam w niej tylko jedną tętnicę. Przez to na strzelnicy spędzałem dwa razy więcej czasu niż reszta zawodników. Moim najlepszym strzelaniem to były chyba trzy kary w sprincie. To od razu grzebało moje szanse. Dlatego postanowiłem skupić się na biegach - dodał. Wypadek, który zmienił jego życie. "To była potrójna dawka śmiertelna" Skupień miał 11 lat, kiedy doszło do dramatu. Na stronie Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego można przeczytać, że wypadek, jaki się wówczas wydarzył, to zdaniem zawodnika, najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobił. - Wyszedłem na transformator i poraził mnie prąd. Trudno mnie chyba oceniać, ale to była czysta dziecięca ciekawość. Miałem wówczas 11 lat. Nie miałem prawa się tam wspiąć, ale chyba chciałem udowodnić komuś, że dam radę. Niestety złapałem kabel i poraził mnie prąd. Tkanki w rękach były tak zwęglone, że trzeba było je amputować, by ratować życie - mówił o dramatycznych wydarzeniach sprzed lat. Skupień wspomina, że dość gładko przyszło mu zaadaptowanie się do nowej sytuacji. Podkreśla też, że była to w dużej mierze zasługa jego rodziców, którzy gonili go do zabaw z rówieśnikami. - Tata ogarnął mi długopis na drucie, by mógł pisać. Podobnie było z łyżką do jedzenia. Od dziecka zatem sobie radziłem - wspominał nasz mistrz świata, który wówczas spędził w szpitalu trzy miesiące. Tak naprawdę to cud, że Skupień żyje. - Ponoć lekarz powiedział, że przyjąłem wtedy potrójną dawkę śmiertelną woltów - dopowiedział. Zawód: sportowiec. Czeka na sponsora Skupień nigdzie nie pracuje. Od 2014 roku jego zawód to sportowiec. Z roku na rok otrzymuje stypendium, bo osiąga tak znakomite wyniki. Do tego ma wsparcie Gminy Czorsztyn i Gminy Nowy Targ. - Finanse zależą zatem od moich wyników. Jak to w sporcie, raz jest lepiej, a raz gorzej i wtedy jest trochę biedniej. Sportowi poświęcam jednak 99 procent swojego czasu. Nie mam sponsora indywidualnego, choć zdarzało się, że ktoś czasem wsparł mnie jednorazowo. Do tej pory jestem też w programie Team 100. Wszystkie środki z niego przeznaczam jednak na sprzęt - mówił Skupień.