Na Holmenkollen rozgrywane były biegi i skoki narciarskie oraz kombinacja norweska, a punktem kulminacyjnym był bieg na 50 kilometrów mężczyzn, który od ponad stu lat gromadzi tysiące kibiców w lasach wzdłuż trasy, gdzie nocują przy ogniskach i urządzają pikniki. Tym razem w lasach zebrało się 60 tysięcy osób, a w sobotę przybyło dodatkowe 20 tysięcy. Większość z tych, którzy spędzili tu noc, rozgrzewała się alkoholem, co jest tradycją od lat. Zdaniem organizatorów, nigdy jeszcze jednak nie doszło do tak "masowego pijaństwa" w "tak gigantycznej skali", jak to się stało w miniony weekend. - Jeszcze nigdy w historii tej imprezy nie znaleźliśmy tylu pustych opakowań po alkoholu. Co roku zbieraliśmy dużo puszek po piwie, lecz tym razem na Holmenkollen musiało odbywać się prawdziwe apogeum pijaństwa, ponieważ na stacjach kolejki transportującej kibiców, na torach i w wagonach walały się tysiące butelek po wódce - opisała sytuację firma Ruter, operator komunikacji miejskiej w Oslo. Zwyciężczyni biegu kobiet na 30 kilometrów, rozgrywanego w niedziele, Marit Bjoergen narzekała na zbyt mało zainteresowanie publiczności. Kiedy dowiedziała się o tym, co się działo w sobotę, stwierdziła krótko:" teraz rozumiem, że duża część mieszkańców Oslo w czasie naszego biegu jeszcze spała w pozycji embrionalnej". Dodała, że "na Holmenkollen kobiety przez lata zawsze rywalizowały w sobotę, a mężczyźni dzień później i chyba dlatego było mniej pijaństwa, ponieważ kibice po niedzielnym biegu szli na drugi dzień do pracy. Teraz od kilku lat jest odwrotnie i mamy widoczny efekt". Zgodził się z nią pięciokrotny mistrz olimpijski, obecnie ekspert telewizji TV2 Odd Bjoern Hjelmeset, lecz podał jeszcze inny powód wzrostu spożycia alkoholu podczas biegu mężczyzn. Jego zdaniem winny jest start masowy. - Kiedyś bieg był interwałowy i publiczność była przez cały bieg skoncentrowana. Teraz mamy rodzaj wyścigu kolarskiego, a trasa składa się z pętli. W ten sposób czas pomiędzy pojawieniem się grupy zawodników czy peletonu można wykorzystać jak w drink barze do picia alkoholu w rozbawionym towarzystwie - uważa Hjelmeset. Przez lata norwescy kibice w lasach na Holmenkollen rozgrzewali się tradycyjnym napojem "karsk" czyli gotowaną kawą z domieszką spirytusu domowej produkcji. Dlatego też, według teorii organizatorów, przez lata po zawodach było czysto, ponieważ nikt nie wyrzucał kosztownych termosów. - Tysiące butelek po wódce, niedostępnej w naszych sklepach monopolowych, świadczą tylko o skali przemytu alkoholu do Norwegii i widać wyraźnie, że kibice, zamiast gotować kawę i przynosić swój spirytus, wolą produkt gotowy mieszany z sokiem - skomentował sytuację przedstawiciel urzędu celnego. Inspektor Lars Mjoesen z komendy policji w Oslo przyznał, że obserwuje z roku na rok wzrastającą konsumpcja alkoholu podczas tych zawodów. Policja jest jednak bezradna. - Możemy konfiskować alkohol tylko tym, którzy znajdują się na konkretnym, zamkniętym terenie imprezy. W lesie, który nie jest miejscem publicznym, można natomiast robić wszystko i tam nie obowiązują żadne restrykcje. Rozumiemy też, że aby mieć pod kontrolą całą trasę biegu, musiała by mieć 30 okrążeń wokół stadionu narciarskiego pod skocznią, a to jest przecież niemożliwe - powiedział. Bieg na 50 kilometrów, nazywany w Norwegii "femmila" czyli "pięciomilówka" z racji tego, że skandynawska mila ma 10 kilometrów, rozgrywany został na Holmenkollen po raz pierwszy w 1888 roku. W kolejnych latach zorganizowano kilka biegów na dystansach 30 i 40 kilometrów i dopiero od 1902 roku jest to regularnie 50 kilometrów. Bieg, długo składający się z dwóch pętli po 25 kilometrów, nazywany przez Norwegów "próbą męskości", zawsze gromadził tysiące publiczności w lasach wzdłuż tras.