Od tego sezonu Czech nie zajmuje się tylko męską reprezentacją. Jest szefem kadry A mix, w której poza naszymi panami są jeszcze Monika Skinder i Izabela Marcisz. Ta ostatnia ma swoją trenerką. Jest nią znakomita Justyna Kowalczyk-Tekieli. Bauer opowiedział nam o tym, jak wygląda współpraca z obiema paniami. Lukas Bauer: wynik Dominika Burego to była petarda! Gratulacje, bo takich wyników w męskich biegach narciarskich w Polsce nie było już dawno. - Dziękuję bardzo, ale to są gratulacje dla zawodników, bo wyniki są efektem ich pracy. I głowy trenera. - To prawda, choć nie ukrywam, że boli mnie głowa (śmiech) od tej trudnej pracy. Wygląda na to, że teraz zaczyna procentować, jaką wykonaliście przez kilka ostatnich lat. Długo trener na to czekał, ale w końcu przyszły naprawdę świetne wyniki. - To jest sport, a w nim nigdy na sto procent nie można znaleźć sposobu na sukces. Często nie do końca wiemy, dlaczego akurat jest lepiej albo dlaczego jest gorzej i nie wychodzi, choć robimy wszystko, co w naszej mocy. Mam jednak nadzieję, że to jest efekt naszej wieloletniej pracy. Postęp było już widać w ubiegłym sezonie. Każdy z chłopaków wspiął się o jedno piętro wyżej. W tym sezonie znowu widzimy postęp. Wydaje mi się, że dla części dobra była zmiana grupy. Męska kadra stała się kadrą mix, w której obok zawodników są też zawodniczki. Na początku w tej grupie była tylko Monika Skinder, ale od początku sezonu dołączyła do nas też Izabela Marcisz. Do grupy treningowej, ale nie do kadry, dołączyło dwóch młodych i zdolnych biegaczy - Sebastian Bryja i Robert Bugara. To są jeszcze młodzieżowcy. To wszystko doprowadziło do odświeżenia tej kadry. Oczywiście Sebastian i Robert muszą jeszcze wiele trenować, by zbliżyć się do poziomu naszych najlepszych zawodników. Było widać jednak, że bardzo chcą i się starają. Dzięki temu motywowali oni też tych bardziej doświadczonych biegaczy. Druga sprawa to podejście zawodników. Zaczęli oni bardziej ufać temu, co robią. Nie bali się też podejmować ryzyka. Do tego wszystkiego też potrzebowaliśmy szczęścia. Ten ostatni wynik Dominika Burego, który zajął 11. miejsce w biegu pod Alpe Cermis, to była petarda! Trzeba jednak pamiętać, że podbieg pod tę górę jest specyficznym wyścigiem. Dominikowi zawsze ten bieg pasował. Widać, że to teraz prawdziwy lider kadry? - I to mnie cieszy, a jeszcze bardziej jego wyniki w biegach techniką klasyczną. Wyraźnie się poprawił w porównaniu do poprzednich sezonów. W starcie masowym na 15 km "klasykiem" w Val di Fiemme zajął 20. miejsce z niewielką stratą do najlepszych. A ten wynik mógł być jeszcze lepszy o kilka sekund i kilka pozycji. Problemem było to, że na starcie ustawiano zawodników według punktów FIS, a nie według klasyfikacji w Tour de Ski. Zupełnie inaczej niż w tych latach, kiedy startowałem. To nie było dobre dla Dominika. Przez to był ustawiony w tyle i miał duży problem z tym, by przebić się do przodu. Gdyby był ustawiony bliżej czoła, wówczas ten wynik, ale też ten pod Alpe Cermis byłby jeszcze lepszy. Reguły są jednak takie, a nie inne. Polak staje się kompletnym biegaczem Zmieniło się trochę podejście Dominika do "klasyków", bo on zawsze czuł się lepiej w "łyżwie"? - Dominik zawsze mówi, że jest "łyżwiarzem". Cały czas go jednak przekonuję, że także w "klasyku" jest w stanie dobrze biegać. W tym sezonie było wiele takich momentów, kiedy mógł to zobaczyć, bo w pierwszej części sezonu było w kalendarzu wiele takich zawodów "klasykiem". Nawet Dominik mi "płakał", że musi długo czekać na swoje ulubione biegi "łyżwą". Mówiłem mu jednak, że jesteśmy biegaczami narciarskimi i mamy starać się biegać dobrze dwoma stylami. Trzeba być kompletnym zawodnikiem. To dla mnie jest trudne zadanie, by przekonać Dominika do tego, że powinien też ufać swoim umiejętnościom w "klasyku". Musi być agresywniejszy w tym stylu. Powoli jednak - krok po kroku - idziemy w dobrą stronę. Dominik zawsze potrzebuje dowodu w postaci wyniku. I teraz takie dostał. Nawet żartowałem, że pewnie na trasie hamował, by nie uzyskać lepszego wyniku w "klasyku" od tego w "łyżwie". Dobry występ techniką klasyczną miał już na początku sezonu w Lillehammer, gdzie zajął 18. miejsce w biegu na 20 km ze startu wspólnego. W czasie tego startu było wiele dobrych momentów w jego wykonaniu. Zobaczyłem, że zrobił duży postęp nie tylko na treningu, ale też w rywalizacji na trasie. Już dawno nie mieliśmy w męskiej kadrze tak, by było trzech zawodników, którzy są w stanie zdobywać punkty. Przecież poza Dominikiem dobre występy na koncie mają Kamil Bury i Maciej Staręga. - Maciek i Kamil dobrze spisują się w sprintach. Ten drugi ma też dużą motywację do biegania na dystansach. Kamil zrobił jednak przede wszystkim duży postęp w sprincie. I to mnie bardzo cieszy. Z kolei w biegach dystansowych często się stresuje. Poza tym jego wyniki nigdy nie były stabilne. Potrafił błysnąć, by zaraz zawalić bieg. W tym sezonie się ustabilizował. Poprawił się też w biegu techniką dowolną. Dominik, choć nie jest sprinterem, też zaskoczył w Val Muestair, awansując do ćwierćfinału. - I to była dla mnie duża niespodzianka. Mnie się nigdy nie udało awansować z kwalifikacji w sprincie. Stać tego zawodnika na to, by w tym sezonie wskoczył do "10" Pucharu Świata, czy to za szybko? - Nie będziemy źli, gdyby ta sztuka mu się udała, ale powoli. Nic na siłę. Trzeba spokojnie podejść do jego startów. Nas cieszy każdy wynik w top 30. Dominika na pewno stać na to, by w miarę regularnie zajmował miejsca 20-25. Jeżeli ustabilizuje się, to będzie większa szansa na częstsze wizyty w top 15. Lukas Bauer o współpracy z Justyną Kowalczyk-Tekieli. "Jestem tym, który podejmuje ostateczne decyzje" Przejdźmy jednak do naszych zawodniczek. Pracuje pan z Moniką Skinder i Izabelą Marcisz. Trenerka tej drugiej jest Justyna Kowalczyk-Tekieli. Dobrze się wam współpracuje? - Z kobietami jest trochę inna praca niż z mężczyznami. Z chłopakami mam już trzyletnie doświadczenie, a z dziewczynami pracuję pierwszy rok. Od wiosny trenowała ze mną tylko Monika. Była na trzech obozach. Od października jest w tej grupie też Izabela. Muszę powiedzieć, że ta współpraca mnie cieszy. Bliżej jest mi oczywiście do Moniki, bo jestem jej trenerem, a poza tym spędziła więcej czasu z nami. Podoba mi się też jednak podejście Izabeli. Jeżeli chodzi o nią, to od czasu do czasu wymieniam uwagi z jej trenerką. Nasza współpraca jest ustalona od wiosny. Nie miałem w tym problemu, że Iza chce kontynuować pracę z Justyną. Mam wielki szacunek do Justyny, bo to była znakomita zawodniczka. Iza do początku października miała trenować indywidualnie, a potem miała dołączyć do nas. I tak było. Mamy wspólne miejsca zgrupowań i razem jeździmy na starty, ale Iza dalej trenuje według planu przygotowanego przez Justynę. Oczywiście staramy się jej zapewnić jak największe wsparcie. Dla mnie - co zrozumiałem - najważniejszy jest trening mojej kadry, ale chodzę też na treningi Izy, jeśli tylko jest to możliwe. Nagrywam wówczas filmy i wysyłam Justynie. W październiku mieliśmy w Ramsau organizacyjne spotkanie. Prezentowałem wówczas plan startów. Zaproponowałem wówczas, gdzie widziałbym Izę w zawodach, a gdzie wolałbym, żeby skupiła się na treningu. Jestem tym, który podejmuje ostateczną decyzję o jej startach, choć o fizyczne i mentalne przygotowanie dba Justyna. I to pan podjął decyzję o wycofaniu Izy z Tour de Ski? - Zdecydowałem, żeby jednak dalej nie startowała w tej imprezie. Od początku zakładaliśmy, że Monika i Iza będą kontynuowały występy w Tour de Ski tylko do 4 stycznia do drugiego etapu w Oberstdorfie. Drugi wariant zakładał jeszcze ich starty w Val di Fiemme w sprincie techniką klasyczną. I tam był przewidziany dla nich koniec startów w Tour de Ski. Wszystko dlatego, że już 10 stycznia dziewczyny wylatywały na BPS do Kanady, gdzie w dniach 28 stycznia - 4 lutego odbędą się w Whistler mistrzostwa świata juniorów i młodzieżowców w narciarstwie klasycznym. To dla nich bardzo ważne zawody. Udział w Tour de Ski byłby dla dziewczyn dużym ryzykiem. Iza w porównaniu do pierwotnego planu skróciła starty w Tour de Ski o jeden etap. Bardzo dobrze rozpoczęła tę imprezę sprintem w Val Muestair. Drugi etap był już jednak bez szału. "Klasyk" w Oberstdorfie w bardzo trudnych warunkach kompletnie jej nie pasował. Walczyła też ze zdrowiem. Dlatego zaproponowałem jej, żeby zakończyła starty w Tour de Ski. W tym roku docelową imprezą są mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym w Planicy (21 lutego - 5 marca). Zobaczymy tam nasze sztafety czy jest na to mała szansa? - Kwalifikacje do mistrzostwa świata wciąż trwają. Kończą się dopiero 5 lutego po Pucharze Świata w Toblach. Muszę jednak powiedzieć, że rzeczywiście są małe szanse na występy sztafet. I to nie jest niespodzianka. Mamy dwie bardzo dobre dziewczyny, ale brakuje dwóch kolejnych. Dobry wynik w Alpen Cupie zrobiła St. Ullrich w kwalifikacjach sprintu klasykiem zrobiła Weronika Kaleta. Jest już blisko kwalifikacji na MŚ. Udział kobiet w sztafecie ma tylko wtedy sens, jeśli będzie można powalczyć o coś więcej niż miejsca w końcu stawki. U mężczyzn mamy już trzy kwalifikacje na MŚ. Mam nadzieję, że dołączy do nas jeszcze czwarty zawodnik. Jeżeli to się uda, to sztafeta wystąpi tylko wtedy, jeśli chłopaki będą w stanie pobiec bardzo dobrze te 10 km. Inaczej to nie ma sensu. Tym bardziej że dwa dni po sztafecie Dominika czeka bieg na 50 km. Przed dwoma laty w Oberstdorfie start w sztafety był dla mnie szalenie ważny. Tam jednak zobaczyłem, że treningi i starty w Pucharze Świata to jest zupełnie co innego niż występy w MŚ. Teraz wolałbym się skupić na tym, by któryś z naszych zawodników zrobił bardzo dobry wynik w indywidualnych startach. Jeżeli jednak zobaczę, że jest możliwość dobrego startu w sztafecie, to będę pierwszym, który będzie dążył do tego, by nasza drużyna stanęła na starcie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport