Polscy skoczkowie wracali z medalami z trzech ostatnich mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym. W 2011 roku w Oslo brązowy "krążek" na skoczni normalnej zdobył Adam Małysz, a dwa lata później w Val di Fiemme było jeszcze piękniej. Kamil Stoch wywalczył indywidualnie złoty medal na dużej skoczni, a zespół z nim oraz Kotem, Żyłą i Kubackim sięgnął po brąz. Dwa lata temu w Falun "Biało-czerwoni" też stanęli na podium i ponownie na jego najniższym stopniu w drużynie. O sile Orłów stanowili wówczas: Stoch, Żyła, Klemens Murańka i Jan Ziobro. Teraz apetyty kibiców również są bardzo rozbudzone, zwłaszcza po nieudanym w wykonaniu zawodników trenera Stefana Horngachera konkursie na średniej skoczni. Wielu spodziewało się złotego medalu Stocha, a praktycznie nikt nie wyobrażał sobie, by żaden z Polaków nie stanął na podium. Najgłośniej o walce o "krążki" mówi Kot. - To jest najważniejsza impreza tego sezonu. Jest ona naprawdę udana, ale brakuje takiej wisienki na torcie, a medal byłby czymś wspaniałym - nie ukrywa Kot, który czasem ma już dosyć piątych miejsc, przytrafiających mu się w tym sezonie dość często. - Piąte miejsca w Pucharze Świata nie frustrują mnie tak bardzo. Dopisuje się za nie dużo punktów do klasyfikacji generalnej. Z piątego miejsca jest już krok czy dwa do podium. Ale wiadomo, że w takim momencie, jak tu w Lahti, kiedy walczy się o medale MŚ, miejsca poniżej trzeciego się nie liczą. Wtedy kolejne piąte miejsce jest już trochę frustrujące - powiedział nasz skoczek. Jego zdaniem, nawet 10 zawodników może walczyć dziś o złoty medal. - Przed mistrzostwami myślałem, że Stefan Kraft będzie faworytem na dużej skoczni, a nie na średniej. Na pewno będzie silny. Kamil Stoch też bardzo lubi tę skocznię i pokazał na treningach rewelacyjne skoki. To jest dwójka "żelaznych" kandydatów do złota - uważa Kot. Stoch zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą, a najważniejsza jest radość ze skoków. Nie uznaje wyników na średniej skoczni za porażkę. Przegrał tam brązowy medal z Niemcem Marcusem Eisenbichlerem o 1,1 punktu. - Rozumiem, że liczono na medal, ale mówienie, że wypadliśmy źle, czy przeciętnie, jest jakimś nieporozumieniem - podkreślił. Trener Stefan Horngacher wylicza całą listę zawodników, którzy mogą sięgnąć po złoto na większym obiekcie. - Nie możemy zawsze wygrywać - asekuruje się, podkreślając, że nie był zawiedziony wynikami pierwszego konkursu. Grono kandydatów do medali rośnie. Oprócz Polaków, Austriaków i Niemców, coraz groźniejsi są Norwegowie, których forma wzrasta z dnia na dzień. Na wtorkowych treningach Andreas Stjernen i Anders Fannemel nie dawali szans rywalom. A jest przecież jeszcze Daniel Andre Tande. Reprezentacja Norwegii wysyła głośny sygnał, także w kontekście konkursu drużynowego. W konkursie zabraknie obrońcy tytułu sprzed dwóch lat, Niemca Severina Freunda, który leczy kontuzję. Na skoczni w Lahti rozdano już trzy komplety medali, licząc też konkurs pań i rywalizację drużyn mieszanych. Wszystkie dziewięć krążków podzieliły między siebie: Austria, Niemcy i Japonia. Z Lahti Waldemar Stelmach