- My także mamy jednak bardzo dużo wyrzeczeń, zostawiamy swoje rodziny, jak Kola dziecko i męża, do których tęsknimy, a nie zawsze to jest doceniane przez kibiców - powiedziała Ewelina Marcisz po sztafecie 4x5 km na mistrzostwach świata w Lahti, gdzie Polki zajęły ósme miejsce.
"Biało-czerwone" biegły dzisiaj w składzie: Justyna Kowalczyk, Marcisz, Kornelia Kubińska i Martyna Galewicz.
Bezapelacyjne zwycięstwo odniosła Norwegia, która wyprzedziła Szwecję i Finlandię.
- Moim głównym zadaniem było jak najmniej stracić, dałam z siebie wszystko. Jestem zadowolona, fajnie, że nie dałam się minąć Niemkom - powiedziała startująca jako druga Marcisz na antenie TVP Sport.
- Sztafeta to zupełnie inny stres, bo nie biegnie się tylko dla siebie, ale dla drużyny, a my miałyśmy jeszcze cel do zrobienia (miejsce w "10" - przyp. red.), co nam się udało - dodała.
Polki po pierwszej zmianie, na której występowała Kowalczyk, zajmowały trzecie miejsce.
- Pierwsza zmiana i przewaga, jaką nam wypracowała, pozwoliła realnie myśleć o ósemce. Z nią będzie łatwiej na igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu. My także mamy jednak bardzo dużo wyrzeczeń, zostawiamy swoje rodziny, jak Kola dziecko i męża, do których tęsknimy, a nie zawsze to jest doceniane przez kibiców, uważających, że jeździmy na wakacje, co jest przykre, bo zawsze dajemy z siebie maksimum - stwierdziła Marcisz.
- My sztafetę budujemy od podstaw, musimy się "dotrzeć", żeby biegać z najlepszymi. Przez ostatni rok przecież nie istniałyśmy - powiedziała wspomniana Kubińska, która wyruszyła na trasę jako trzecia.
- Trener mi krzyczał, że mam przewagę, żeby ósme miejsce utrzymać, ale widziałem rywalkę za plecami. Dałam dzisiaj z siebie 110 procent, to był mój najlepszy bieg na tych mistrzostwach - przyznała Galewicz, która kończyła naszą sztafetę.
Ostatecznie Polki straciły do Norweżek 3.22,0.