Justyna Kowalczyk to ikona polskiego sportu. Wybitna biegaczka narciarska, która w reprezentacji Polski już nie występuje, bo jest asystentką trenera kadry Aleksandra Wierietielnego. Startuje za to w morderczych maratonach i wciąż szuka nowych wyzwań. Najlepsza w historii polska narciarka zdradziła, o co ludzie najczęściej ostatnio ją pytają. - Jest kilka takich pytań. Najczęstszym jest: po co się męczę, po co mi to jeszcze? A poza tym ci, którzy mniej śledzą, to pytają w ogóle, co robię, jak mija to przejście z wyczynu do normalnego życia. Tym, którzy nie mieli okazji spotkać ostatnio Kowalczyk, nasza mistrzyni w rozmowie z Andrzejem Grabowskim z Polskiego Radia odpowiada, po co jeszcze męczy. - Bo kocham się męczyć (śmiech) - to po pierwsze, tak najkrócej. Bo chcę być zdrowa, bo robiłam to przez dwadzieścia lat mojego życia i nie chcę tego zmieniać. Dość często Justynę Kowalczyk można ostatnio spotkać w górach. - To jest bardzo fajna forma aktywności fizycznej. Spędzenia czasu z osobą, z którą chcę spędzić czas. To też fajne wyzwanie, zupełnie inne niż do tej pory miałam. Od zawsze lubiłam góry i taka możliwość jest dla mnie bardzo ciekawa. Całkiem niedawno - jak sama Kowalczyk przekonuje - przez przypadek zdobyła Wielką Koronę Tatr. Już wcześniej dotarła na Kilimandżaro. W tym momencie ważna jest jednak nauka. - Teraz bardziej idę w stronę kierunku takiego typowego wspinania. Uczę się wspinać po pionowych ścianach. Szczyty są trochę mniej ważne, a istotna jest trudność tego, jak pionowo jest i jak mało miejsc do złapania się oraz wyjścia. Na razie bez większych planów, po prostu przygotowuję się i uczę. I jak już te moje umiejętności będą tak duże, żeby myśleć o czymś poważniejszym, o wyższych górach - to wtedy, gdy będę się czuła bezpiecznie. Wtedy może spróbuję gdzieś wyżej pójść. Iść potrafię, chodzenie nie jest problemem, bo mam bardzo silny organizm. Lecz jeśli gdzieś tam w tych większych górach pojawiłyby się jakieś większe kłopoty, to żebym potrafiła odpowiednio zareagować z linami, tym wszystkim co tam trzeba robić. Na nartach Justyna Kowalczyk wciąż się jednak pojawia. Ot, choćby w maratonach. Dlaczego postawiła właśnie na tak długie biegi - chodzi o zmęczenie, a może atmosferę tych biegów czy dobre przygotowanie trasy? - To bardzo dobry argument za maratonami, ale też to jest taki mój pomysł na płynne przejście. Jednak czysto fizjologicznie - nie mówię już o żadnych tam emocjach - nie można tak organizmowi dać po prostu przestać, jak tyle lat był tak bardzo obciążony. Mimo że jestem wciąż w bardzo wysokiej formie, nie chcę startować już w najważniejszych zawodach, więc stwierdziłam, że dam sobie parę lat na to, żeby spokojnie pobiegać w maratonach, w których będę chciała i będzie mi przyjemnie startować. No i w ten sposób podtrzymywać formę, ale zmniejszać te obciążenia, żeby bardzo komfortowo dojść na taki poziom, jaki chciałabym po prostu ciągle już utrzymywać - podkreśla Kowalczyk, choć swojego kalendarza startowego jeszcze nie zna. - Priorytetem jest kalendarz startowy dziewcząt, bo one są w kadrze, a ja jestem asystentem i wiele obowiązków spoczywa na mnie. Praktycznie całą zimę będę z młodszą grupą sama, trener będzie jeździł ze starszą grupą, więc wtedy kiedy czas pozwoli, kiedy będzie jakiś wolny weekend, to wtedy sobie na pewno znajdę coś przyjemnego. Te maratony mają około pięćdziesięciu kilometrów. To taki standard, więc na pewno pięćdziesiątek kilka będzie, może jakaś siedemdziesiątka... Justyna Kowalczyk jako trenerka kieruje twardą ręką czy daje zawodniczkom trochę elastyczności? - Ogólnie nigdy sobie nie pozostawiałam dużego marginesu. Byłam dla siebie bardzo twarda. Wychodzę z założenia, że sport to nie jest przestrzeń, gdzie można być miękkim. Wydaje mi się więc, że uczenie zasad, reguł, wpajanie wszystkiego prosto..., a prosto zazwyczaj jest jednak takie stanowcze. Choć oczywiście ta stanowczość nie musi być bez uśmiechu. Może być podparta współczuciem, bo współczucie musi się pojawić przy tak dużym wysiłku. Ale też ze zrozumieniem, że jest ciężko, musi być ciężko. Potem jednak przychodzą owoce, no i po te owoce tak się to robi. Nasza mistrzyni w trakcie kariery trenowała nie raz z przypiętą do ciała oponą. Jej młode podopieczne też mają taką formę treningu już za sobą. - Dziewczyny już ciągnęły oponę, nawet w poprzednim roku. Oczywiście to nie jest tak, że codziennie. Raz na jakiś czas. Oczywiście nie w takiej liczbie jak robiła to kiedyś mistrzyni olimpijska, ale po trochu trzeba wszystkie rzeczy wprowadzać, żeby one miały obraz tego, co ich będzie czekać kiedyś - jeśli zostaną, jeśli będą chciały. No i jaki jest koszt. W ubiegłym sezonie z bardzo dobrej strony pokazały się dwie nastoletnie Polki - Monika Skinder i Izabela Marcisz. Wspominając swoje nastoletnie lata, Kowalczyk nie widzi wielu podobieństw między sobą a swoimi zawodniczkami. - Każdy jest inny na pewno. Zwłaszcza Monika i Iza to po prostu inne dziewczyny. Dużo wcześniej zaczęły biegać na nartach niż ja, mają inne charaktery. Choć Izka jest w pewnych aspektach bardzo podobna charakterologicznie do mnie - bardzo zawzięta, ale tylko w tym, bo w innych momentach jest zupełnie inną osobą. I to też nie znaczy, że to jest gorzej dla sportu. Monika ma w ogóle zupełnie odmienne atuty niż ja. Bardzo silna, bardzo dobrze stoi na nartach. Dobrze, mocno zbudowana. Ja byłam bardzo szczupła, słabiej stałam na nartach. Tego się dopiero musiałam uczyć - zaznacza Kowalczyk, która z uwagą obserwuje swoje zawodniczki. Co od mistrzyni wyciągnęły? - Co wyciągają, to trzeba chyba ich spytać. A co ja? Ja zawsze byłam takim samotnikiem. Mam swój świat, swoje rytuały... rzeczywiście, choćby to jak Iza, Monika czy Eliza (Rucka - red.) stoją na nartach - tak mówimy, chodzi o to jak chodzą po zakrętach itp. - tego mogłabym się nawet w tej chwili od nich uczyć. To mają w sobie, to ich talent, takich rzeczy się na pewno uczę. Mamy w grupie Madzię Kobielusz, która jest tak bardzo pracowita, tak bardzo pokorna do tego wszystkiego, że po prostu aż chce się tak czysto człowieczo, żeby tak jej to po prostu wyszło. I mi na przykład tą swoją codzienną pracą nad sobą Madzia daje dużo motywacji - kończy Justyna Kowalczyk. Początek Pucharu Świata w biegach narciarskich 29 listopada w fińskiej Ruce.