W sobotnim biegu szybko od reszty stawki odłączyła się trójka Marit Bjoergen, Therese Johaug i Justyna Kowalczyk. Kolejność na podium rozstrzygnęła się na samym finiszu. Najpierw Bjoergen i Kowalczyk zdystansowały na podbiegu Johaug, a następnie na kilkaset metrów przed metą Norweżka zostawiła za plecami naszą zawodniczkę i samotnie pognała po złoto. Na mecie Kowalczyk przyznała, że rywalki miały od niej lepiej przygotowany sprzęt. "Oddałabym dzisiaj królestwo za narty Norweżek. Niestety na moich nie miałam szans na inne rozegranie finiszu" - przyznała w rozmowie z reporterem TVP. "Pięć, sześć kilometrów przed metą wiedziałam, że jeśli na finisz dotrzemy razem, to będzie ciężko. Starałam się je zgubić. Odniosłam tylko połowiczny sukces, bo Bjoergen się utrzymała" - dodała Kowalczyk. Liderka Pucharu Świata marzyła o złocie, ale doceniła srebrny krążek. "Oczywiście jest niedosyt, chciałam to wygrać, ale jestem szczęśliwa, że potrafiłam walczyć do końca". Był to ostatni start Kowalczyk w imprezie w Val di Fiemme. Podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego najpierw była szósta w sprincie, potem piąta w biegu łączonym. "Wielkie oklaski za całe mistrzostwa może mi się nie należą, ale z dzisiejszego biegu mogę być zadowolona. Jestem jedyną zawodniczką, która na wszystkich dużych imprezach w ostatnich czterech latach stała na podium. Jasne, że chciałam wygrać, ale taki jest sport"- podkreśliła Justyna. Narciarka z Kasiny Wielkiej wywalczyła siódmy w karierze medal MŚ. W 2009 roku w Libercu oraz w 2011 w Oslo zdobyła w sumie dwa złote, dwa srebrne i dwa brązowe krążki.