Według danych urzędu skarbowego, Klaebo zarobił w ubiegłym roku zaledwie 43 756 koron (18,5 tys. złotych), co odpowiada średniej miesięcznej pensji krajowej w Norwegii. Od początku obecnego sezonu jego konto powiększyło się o 1,5 miliona koron (650 tys. złotych) w formie premii za zwycięstwa, drugie tyle od sponsorów oraz pensję od norweskiej federacji narciarskiej w wysokości 30 tysięcy koron (13 tys. złotych) miesięcznie. Według obliczeń szwedzkiego dziennika "Aftonbladet", jego majątek wzrósł w okresie 12 miesięcy o 7510 procent. "To lepsza inwestycja niż na giełdzie, lecz Klaebo jest prawdziwą sensacją wartą dla sponsorów każde pieniądze. Dlatego jego kontrakty są ważne tylko do zimowej olimpiady w Pjongczangu (9-25 lutego), ponieważ później może zdetronizować finansowo największe gwiazdy" - skomentowała gazeta. 21-letni Norweg, który wygrał siedem z ośmiu biegów sezonu, przyznał, że na razie nie myśli o pieniądzach, a sukces spadł na niego jak "grom z jasnego nieba". "W dalszym ciągu mieszkam z rodzicami, a konto bankowe jest to samo, które miałem wcześniej, założone przez nich dla nastolatka z tygodniowym limitem wypłat kieszonkowego. Mam wikt i opierunek w domu, więc nie miałem jeszcze potrzeby zmiany karty, a jedyny większy wydatek, który zrobiłem, to zakup aparatu fotograficznego. Musiałem pójść do banku z jednym z rodziców, aby mi wypłacili potrzebną sumę" - powiedział w wywiadzie dla norweskiego dziennika "Verdens Gang". Ojciec biegacza Haakon został jego menedżerem i przyznał, że z tego powodu przeszedł na pół etatu w swojej pracy. "Jak na razie postanowiliśmy, że wszystko pozostanie w rodzinie i zobaczymy jakie wyniki osiągnie Johannes w Pjongczangu i jak zakończy się sezon. Jesteśmy ludźmi solidnie stojącymi na ziemi" - powiedział. 21-letni biegacz, pomimo że jest członkiem reprezentacji ze sztabem trenerskim i aparatem pomocniczym do dyspozycji, nie zrezygnował ze swojego pierwszego trenera, którym jest jego dziadek i który nauczył go specyficznego stylu "skakania na nartach" w technice klasycznej. Przyznał, że z pewną pomocą przyszedł mu jeden ze sponsorów PŚ, znany producent sera, który otrzymują zdobywcy podium. "Dziadek, z którym godzinami dyskutujemy techniczne detale, jak na razie nie chce pensji ode mnie i odmawia wszelkich gratyfikacji, lecz przyjął wszystkie sery" - powiedział Klaebo. Biegacz, który zaskoczył ekspertów już podczas mistrzostw świata w lutym w Lahti, gdzie zdobył brązowy medal w sprincie, stał się w ciągu kilku tygodni obecnego sezonu największą nadzieją Norwegii na medale olimpijskie w męskich biegach narciarskich, zwłaszcza że główne gwiazdy jak Petter Northug i Martin Johnsrud Sundby są jak na razie bez formy. "Ci dwaj są milionerami i znajdują się na szczycie listy najlepiej zarabiających na biegach narciarskich, a Klaebo na samym końcu, lecz jak widać, można stać się gwiazdą nie mając pieniędzy i trenując w ogrodzie dziadka" - skomentowały norweskie media. Klaebo zrezygnował ze startu w Tour de Ski rozgrywanego w dniach 30 grudnia-7 stycznia i kolejny start planuje w mistrzostwach kraju w dniach 11-14 stycznia. "Cały plan treningowy, opracowany już w lecie z dziadkiem jest skoncentrowany na Pjongczangu" - podkreślił.