Zuzanna Fujak była przed rokiem ósma w mistrzostwach świata juniorów w biegu na 20 kilometrów ze startu wspólnego techniką dowolną. Do triumfatorki straciła niespełna 50 sekund. Teraz w gronie młodzieżowców w tej samej konkurencji, ale "klasykiem" była 34. ze stratą ponad sześciu minut. Do najlepszej rówieśniczki i rywalki z zeszłego roku straciła cztery i pół minuty. To najlepszy przykład tego, z jakim regresem - rok do roku - mamy do czynienia w polskich biegach narciarskich na dole piramidy. Syn wielkiej gwiazdy mistrzem świata, Polacy tylko tłem Regres w kobiecych biegach w Polsce. "Na tę grupę najmocniej liczyłem" Żadna z naszych zawodniczek nie potrafiła zająć miejsca w "30". U panów mieliśmy dwa takie przypadki. Wspomniany Sebastian Bryja - 19. miejsce na 10km "łyżwą" oraz Dawid Pilch w gronie juniorów, był 29. w sprincie "klasykiem". - Przeanalizowałem wyniki mistrzostw świata juniorów i młodzieżowców z ostatnich 20 lat i nie mogę się zgodzić z każdym z tych stwierdzeń. W tym okresie nie mieliśmy zbyt wielu wyników na poziomie pierwszej "20", czy nawet "30". W przeszłości również często były to jednostki, dlatego niektóre rezultaty naszych biegaczy cieszą. Oczywiście więcej jest tych, które martwią i to nie tylko kibiców. Każdą grupę muszę ocenić jednak osobno, bo poziom sportowy i potencjał każdego zawodnika na początku rozpoczęcia mojej pracy wyglądał inaczej. Te statystycznie słabe wyniki nie oznaczają zawsze regresu. Na pewno martwi grupa kobiet, którą prowadzi trener Andrzej Leśnik. Na nią najmocniej liczyłem. W innych grupach wyniki były zadowalające, ponieważ zawodnicy zanotowali progres. W półtora roku, rok, czy kilka miesięcy niewiele można zrobić, jeśli poziom wyjściowy jest niski, bo to sport wytrzymałościowy. W większości wyniki były bardziej niż przewidywalne, przecież znamy ich dane treningowe. Wiemy, ile kto trenował. Niektórzy zapytają - to dlaczego pojechali? Odpowiadam - z uwagi na zmiany systemu w punktacji olimpijskiej, to było konieczne, aby walczyć o punkty, które zdecydują o kwocie na igrzyska olimpijskie. Ponadto to etap, na którym nie możemy wyrokować ich przyszłości. Chcąc budować i prowadzić selekcję musisz mieć szersze zaplecze. Możemy jednak porównywać, jak wykonaliśmy swoją pracę przez ostatni rok i to jest dla mnie wskaźnik jakości pracy trenerów - podsumował Fundanicz. "Za mało trenujemy, zawodnicy zaczynają to rozumieć" Polskie biegi narciarskie po wielkich sukcesach juniorek prowadzonych przez Aleksandra Wierietielnego i Justynę Kowalczyk-Tekieli, przeżywają kryzys. Dwa lata temu postawiono na to, by wdrożyć w naszym kraju model szwedzki. Koordynatorem całego przedsięwzięcia został Martin Persson. Ubiegły rok przyniósł wyniki, ale w tym można poczuć duże rozczarowanie. - Trener Wierietielny był dla mnie zawsze autorytetem, Justyna to legenda, nie mam potrzeby i żadnych argumentów, aby się z tym nie zgodzić i z czymkolwiek polemizować. Ich wyniki były rewelacyjne. Cieszę się, że wspomniałeś również o zeszłym roku. Warto jednak pamiętać, że historia i statystyka wielu zawodników pokazuje, że w okresie juniora wyniki nie grają najważniejszej roli. Większą uwagę przywiązywałbym tu do innych elementów, które są składową wyników. Chcę podkreślić, że z pewnych powodów od dwóch lat staramy się to przebudować i przełamać pewne tradycje. By mieć prawdziwy obraz biegów narciarskich w ostatnich dekadach trzeba bardzo dokładnie przeanalizować wszystkie wyniki. Tak naprawdę wyróżniło się tylko kilka jednostek, a ile z nich odniosło sukces? Trener Wierietielny i Justyna Kowalczyk pokazali, że można nawiązywać walkę i wygrywać. Ten stan rzeczy był zauważony, dlatego wprowadzamy szereg zmian, które mają nam dawać większą kontrolę nad procesem treningowym w kolejnych etapach rozwoju. Musimy mieć diagnozę, aby pokazywać, co jest problemem i móc rozmawiać o faktach. Ktoś jednak musi w to wierzyć, a ostateczna wizja prowadzenia zawodników, praca nad techniką, mentalem itd. jest jednak po stronie trenerów. To oni podejmują decyzje w procesie treningowym - powiedział Fundanicz. - Z Martinem Perssonem i firmą Svexa, czyli grupą fachowców, współpracujemy jednak z określonych powodów. Oni mają doświadczenie w budowaniu systemu na rynku amerykańskim czy w pracy w Szwecji. Podpowiadają nam i dają nam twarde dane. Uważam, że ich wiedza w wielu aspektach bardzo nas rozwinęła i pomogła w rozumieniu procesu treningowego. Otworzyli nam oczy na wiele istotnych elementów. Ich uwagi w każdym obszarze są cenne, ale ostatecznie "robotę" robią zawodnicy i trenerzy. Nie ma magicznego sposobu pozwalającego osiągnąć sukces bez ciężkiej pracy i poświecenia. Dotyczy to, jak wspomniałem w równym stopniu zawodników, co sztabu szkoleniowego. Globalne wnioski są jasne - za mało trenujemy i to widzą prawie wszyscy. Pozytywne jest to, że zaczynają rozumieć to sami zawodnicy. Zawsze refleksja powinna zacząć się u podstaw, w tej świadomości jest początek. Wymagam tego również od trenerów. Jeśli inni w wieku juniora trenują od 650 do 750 godzin rocznie i więcej, to jak mamy biegać jeśli polscy zawodnicy spędzają na treningu w najlepszym wypadku ok. 550 godzin, ale częściej 350 - 450. W którym obszarze decydującym o wyniku robimy więcej, lepiej, mocniej? Gdzie jest nasza przewaga? - dodał. - Problemów jest dużo, nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy z powodu wielu czynników narciarską potęgą. To temat na osobną rozmowę. Ogrom pracy na wielu polach jeszcze przed nami, ale się nie poddajemy, pomimo tego, że te nieudane MŚJ podcięły nam skrzydła - zakończył.