Maciej Staręga i Kamil Bury sensacyjnie zajęli szóste miejsce w kwalifikacjach sprintu drużynowego w mistrzostwach świata w narciarstwie klasycznym w Trondheim. Polacy liczyli, czy w ogóle uda im się wejść do finału, a tymczasem znaleźli się przed taką potęgą jak Szwecja, co dostrzegł nawet znakomity skoczek Halvor Egner Granerud. W finale nie było już jednak tak kolorowo. Biało-Czerwoni dotarli na ostatnim, 15. miejscu. Problemy z nartami miał Bury. Nasz biegacz straszliwie męczył się na "deskach", jakie przygotowali serwismeni. Świetny start Polaków w mistrzostwach świata. Potęgi za nami. Nasz weteran cieszył się jak dziecko Narty pociągnęły Polaków i narty ich zgubiły W kwalifikacjach to właśnie doskonałe narty pociągnęły Biało-Czerwonych. W finale los się odwrócił. - Myśleliśmy, że uda się kogoś ograć w finale. Nie ukrywam, że postawiliśmy głównie na kwalifikacje. Zrobiliśmy, co mogliśmy - mówił Staręga. Dla obu zakończeniem startów w mistrzostwach świata będzie czwartkowa sztafeta. To będzie ostatni bieg 35-letniego Staręgi w karierze w mistrzostwach świata. Zdobywały medale dla Polski, teraz próbują wyjść z kryzysu Starty w Trondheim zakończyły już nasze panie. Izabela Marcisz i Monika Skinder zajęły 11. miejsce w finale sprintu drużynowego. Polki miały naprawdę dobrze przygotowane narty. Przez moment biegły nawet nie tak daleko Norweżek, które kompletnie nie trafiły ze smarowaniem. - Miałam rewelacyjne narty na ten finał. Serwis wykonuje fantastyczną robotę - podkreślała Skinder. - Szkoda, że nie było ósemki, bo o takie lokaty chcemy walczyć. Najwyraźniej 11. miejsce to jest nasz aktualny poziom - dodała Marcisz. Ona nie przepada za nową formułą kwalifikacji sprintu drużynowego, w których każda z zawodniczek biegnie osobno i liczy się ich łączny czas. Marcisz zawsze miała problemy z kwalifikacjami sprintu. - Tam pobiegłam jednak bardzo dobrze. Nikt nie liczył na to, że będzie kwalifikacja do finału, a jednak w nim pobiegłyśmy. Jesteśmy zadowolone z siebie i z walki, jaką pokazałyśmy - powiedziała Marcisz. Ostatkiem sił do mety dobiegała Marcisz. Za metą padła. - Na dwóch pierwszych rundach czułam się dobrze, ale na trzeciej już do bardzo odczułam. Już po pierwszym podbiegu byłam bardzo połamana. Tak bolały ręce i nogi - mówiła Skinder. Nasze biegaczki przed laty były medalistkami mistrzostw świata juniorów i młodzieżowców. Były wielkimi nadziejami polskich biegów. - Mam nadzieję, że jeszcze pokażemy, na co nas stać. Wciąż jesteśmy jeszcze młode. Przed nami jeszcze wiele lat biegania. Mam nadzieję, że już za rok pokażemy się z dobrej strony w igrzyskach - powiedziała Skinder. Z Trondheim - Tomasz Kalemba, Interia Sport