- Teraz, jak czasem zerknę na treningi naszych biegaczy, to widzę może 30 procent tego, co robią. Może później ćwiczą poważniej, ale te 30 procent to treningi piłkarskie. Rozkładają pachołki na boisku i biegają między nimi. W zawodach trzeba biec 15 czy 30 km. Wydaje mi się, że te pachołki niewiele dają, ale to jest ta nowa metoda. Stare metody Wierietielnego i Budnego do niczego się już nie nadają. Teraz, żeby trener kadry utrzymał się na stanowisku, musi co roku zmieniać zawodników na młodszych i opierać się na badaniach naukowych. Nie jestem przeciwko nauce, ale w dyscyplinach wytrzymałościowych nie ma drogi na skróty. Liczy się praktyka - mówił w rozmowie z TVP Sport Aleksander Wierietielny, były trener kadry biathlonistów i biegów narciarskich, który o wielkich sukcesów doprowadził Justynę Kowalczyk-Tekieli i Tomasza Sikorę. Kilka lat temu szkoleniowiec ten wraz z Kowalczyk-Tekieli przejął kadrę juniorek w biegach narciarskich. Dziewczyny odnosiły duże sukcesy w swojej kategorii wiekowej. Teraz z tego grona w Pucharze Świata liczy się tylko Izabela Marcisz. Jej obecny poziom przy dobrym biegu, to w tej chwili miejsce w trzeciej "10". Twórca sukcesów Justyny Kowalczyk uderza w Tajnera. Zaskakujące kulisy konfliktu Mocne słowa Aleksandra Wierietielnego. Jest reakcja. "Zwyczajnie niesprawiedliwe" - Marcisz jeszcze przynajmniej startuje, ale gdzie jest reszta? Trenowali całe lato, przyszła zima, a oni dalej trenują. I to jest bardzo dobre rozwiązanie. Treningi oznaczają wyjazd na zgrupowanie, mieszkanie w hotelu, dobre jedzenie, wygodę. Godzina treningu, cztery odpoczynku. Po południu kolejna godzina treningu i następny odpoczynek. Tak można żyć. Nie rozumiem, po co tyle trenują, skoro niemal wcale nie startują. Wyczytałem i usłyszałem, że naukowo mają obliczone, że forma przyjdzie na mistrzostwa świata, na przełomie lutego i marca pokażą w Trondheim, na co ich stać. Życzę powodzenia (...) Proszę mi wierzyć, kibicuję naszym i chciałbym popatrzeć, gdzie i jak startują, co zrobiły np. sztafety. Patrzę, jest kilkanaście drużyn, jest Brazylia. Polski nie ma. Mamy takie ambicje, że jeżeli nie będziemy walczyć o medal, to nie startujemy? Nie tędy droga - opowiadał Wierietielny w rozmowie z TVP Sport. Po kilku dniach od tego wywiadu głos postanowił zabrać były kadrowicz w biegach narciarskich - Marcin Rzeszóstko. On sam nie miał wielkich wyników. Na koncie ma jednak występy w Pucharze Świata i w mistrzostwach świata juniorów w narciarstwie klasycznym. Obecny 35-latek, który teraz zajmuje się biegami górskimi, zarzucił Wierietielnemu niesprawiedliwe potraktowanie sportowców i trenerów. "Przez lata unikałem komentowania narracji wokół naszej pracy, ale obecne przedstawianie faktów jest zwyczajnie niesprawiedliwe - wobec zawodników, trenerów i wszystkich, którzy poświęcili temu sportowi lata życia" - napisał Rzeszótko na swoim profilu na Facebooku. "Podczas obozów trenowaliśmy często po 25 godzin tygodniowo. Pewnego razu w Ramsau - ostatniego dnia mieliśmy 90 - 100 minut biegu na lodowcu, poprzedzonego rozruchem. Kilka dni później w Przeglądzie Sportowym pojawił się artykuł sugerujący, że trenowaliśmy 60 minut dziennie i odpoczywaliśmy w luksusowym hotelu. Fakty były inne. 840 - 880 godzin treningu rocznie tyle trenowałem (...) Minęły czasy kiedy w 90% liczyła się objętość. Przykładowo godzinny trening wideo analizy na bieżni mechanicznej moim zdaniem lepiej poprawi technikę czy prędkość progową niż trzygodzinne wybieganie na wyciągu" - czytamy dalej we wpisie byłego biegacza narciarskiego, który z tą dyscypliną rozstał się w 2014 roku. Były biegacz narciarski sugeruje też, że po sukcesach Kowalczyk-Tekieli i trenera Wierietielnego nie zostało nic. Jego zdaniem nikt nigdy nie otrzymał planów treningowych, wedle których trenowała nasza najlepsza biegaczka narciarska w historii. "Nie mieliśmy dostępu do planów treningowych Pani Justyny Kowalczyk i Trenera Aleksandra Wierietielnego. Nikt ich nie udostępniał, nie były częścią żadnej szerszej strategii. Od czasów publikacji trenerów Majocha, Mrowcy, Tokarza, Zbyszewskiego nie powstał ani jeden artykuł, ani jedna praca nawiązująca do spójnego programu szkolenia. Każdy lepiej lub gorzej, ale w dobrej wierze pracował i pracuje wg. najlepiej znanych mu programów (...) Marit Bjorgen wraz z trenerem publikowała system przygotować do IO, Johanes Kleabo publikuje vlogi tłumaczące fazy przygotowań, w jakich się znajduje. Danych nie brakuje, ubolewam tylko, że sami się nimi nie dzielimy" - zauważył Rzeszótko. "Selekcja przez przemęczenie i kontuzje" 35-latek jest zdania, że morderczy trening owszem przynosi efekty, ale wiąże się z wieloma problemami. Takie metody nazywa "selekcją", a nie systemem szkolenia. "Jeśli celem jest selekcja przez przemęczenie i kontuzje, to trudno mówić o przemyślanym systemie. To terminacja - podejście, które prowadzi do przeciążeń, przepuklin, wypalenia psychicznego. M.in. dlatego metody bazujące na ogromie objętości są poddawane ewaluacji i zastępowane przez efektywniejsze. System, w którym jedna osoba osiąga sukces, a reszta wyeliminowana, nie jest systemem - to metoda prób i błędów, w której jednostki przetrwają, ale większość odpadnie. Zwłaszcza jeśli mówimy o przymusowych przerwach juniorek i juniorów" - napisał Rzeszótko. "Juniorzy i młodzieżowcy byli odcięci od Kadry A. Nawet na Pucharze Świata w Szklarskiej Porębie polscy serwismeni pracowali osobno. Współpraca? Wspólne treningi, obozy? Coś takiego nie istniało. To dlatego, zwłaszcza u kobiet mamy wyrwę pokoleniową. Nie chcę prowadzić dyskusji o tym, co można było zrobić lepiej - błędów z naszej strony nie brakowało. Ale nie pozwolę na odbieranie nam zaangażowania i przedstawianie pracy naszej i tej prowadzonej obecnie w krzywdzący sposób" - podsumował były biegacz narciarski. Być może takich głosów będzie się pojawiało więcej. Może potrzebna jest dyskusja, z której będzie można wyciągnąć odpowiednie wnioski, bo rzeczywiście polskie biegi narciarskie zmarnowały kilkanaście lat.