Doping w sporcie jest niestety zjawiskiem powtarzalnym i co pewien czas wychodzą na jaw kolejne przypadki naginania przepisów antydopingowych. Tym razem sprawa dotyczy procederu, o którym głośno było przed trzema laty. Chodzi o austriackich biegaczy narciarskich, którzy zostali przyłapani na przetaczaniu krwi po mistrzostwach świata w Seefeld w 2019 roku. Max Hauke, który poddawał się nielegalnym zabiegom, zabrał teraz głos w norweskich mediach. Biegacz narciarski zdradził, jak wyglądały zabiegi przetaczania i jakie korzyści odczuwał z ich powodu podczas rywalizacji. Austriacka afera dopingowa Stosowanie dopingu w Austrii traktowane jest jako przestępstwo. Oprócz wykluczenia z rywalizacji przyłapani na gorącym uczynku sportowcy musieli zatem liczyć się z dodatkowymi karami. Pomijając wspomnianego już biegacza, sprawa dotyczyła również Dominika Baldaufa. On i Hauke przyznali się do winy. Zostali ukarani grzywną w wysokości 480 euro i skazani na pięć miesięcy warunkowego pozbawienia wolności. Nielegalny proceder trwał przez trzy lata. Proceder policji, demaskujący przestępstwo nosił nazwę "operacja Aderlaaa". Łącznie zaangażowanych w sprawę było ponad 100 funkcjonariuszy policji, a aresztowanych zostało dziewięć osób. Max Hauke: Przez całe lato nosiłem sweter z długimi rękawami O tym, jak wyglądał cały proces, Hauke zdecydował się opowiedzieć na łamach dziennika "Dagbladet". Jego wyznania obejmują również wątek korzyści podczas rywalizacji, jakie płynęły ze stosowania dopingu. "Krew przetaczaliśmy rano przed wyścigiem. Był to jeden litr. Po zawodach robiliśmy to samo. Wtedy mieliśmy kontrolę i wyniki były w normie. Właściwie nigdy nie byłem testowany po zawodach, ale gdybyśmy byli testowani, mogliśmy wypić litr słonej wody i to zatuszowałoby wszystkie ślady. Przetestowaliśmy to i zadziałało" - powiedział Max Hauke. 29-letni już dziś Austriak odniósł się też do sposobu na codzienne tuszowanie tego, że poddawany jest przetaczaniu krwi. "Przez całe lato nosiłem sweter z długimi rękawami, żeby ukryć ślady po transfuzji. Było tam trochę krwi, ale powiedziałem, że to z powodu kontroli antydopingowej. Ludzie to kupowali" - dodał olimpijczyk. Doping gwarantem sukcesu? Dzisiaj Hauke wydaje się szczerze opowiadać o zdarzeniach, które miały miejsce trzy lata temu. Zdradził też, co skłaniało go do myśli, że był przekonany o słuszności swojej decyzji. "Bardzo chcieliśmy odnieść sukces na mistrzostwach świata w Seefeld, Myślałem, że wielu moich rywali stosuje doping i ja muszę robić to samo, żeby osiągnąć swoje cele" - wyznał Austriak. Sportowiec przedstawił też wymierne korzyści z poddawania się nielegalnemu procederowi, które zauważał podczas wyścigów. "Gdy biegłem przez 30 minut, mój czas był lepszy o 30 sekund od tego bez dopingu. W zawodach trwających godzinę była to już minuta. Było mi o wiele lepiej po dopingu. Wiele osób może pomyśleć, że to niewiele. (...) Na przykład 30-sekundowa poprawa może być różnicą między byciem na 30. a 15. miejscu podczas 15-kilometrowego biegu" - nadmienił jeszcze Max Hauke. Biegacz narciarski podkreślił, że bardzo żałuje swojego postępowania. Dodał też, że różnica pomiędzy dobrymi a złymi nartami może mieć zdecydowanie większy wpływ na wynik niż stosowanie dopingu. Czytaj też: Monika Skinder wicemistrzynią świata do lat 23