- Wiadomo - inaczej biega się na miejscach dwudziestych, a inaczej na medalowych. Wtedy człowiek czerpie o wiele więcej przyjemności z rywalizacji. Zwłaszcza w biegu masowym czy pościgowym, gdy walka jest bezpośrednia - stwierdził najlepszy polski biathlonista. Dla Tomasza Sikory sezon już się zakończył. Polak zrezygnował ze startu w finałowych zawodach Pucharu Świata w rosyjskim Chanty-Mansijsku. - Nastawiałem się przede wszystkim na mistrzostwa świata. Założeń w Anterselvie jednak nie wypełniłem, więc nie może być inaczej. Wiem, że byłem dobrze przygotowany, ale z różnych przyczyn medalu nie było. Do mistrzostw świata główną przyczyną słabszych wyników były kłopoty z nartami. Nie został ani jeden serwismen z ekipy, która pracowała w zeszłym roku, a nowi początkowo w ogóle nie mieli pojęcia, jak to wszystko wygląda. Stąd te częste problemy ze smarowaniem. W drugiej połowie sezonu w testowaniu nart zaczęli pomagać zawodnicy, którzy nie startowali i wszystko wróciło do normy. Niestety, bardzo różnie było ze strzelaniem - ocenił Sikora. - W tym roku miałem bardzo dużo startów, a tak naprawdę ten w Chanty-Mansijsku nie był mi już do niczego potrzebny. W klasyfikacji generalnej nie mam już przecież szans na miejsce w dziesiątce. Straciłem je podczas biegu w Kontiolahti, kiedy się wywróciłem na trasie. Myślę, że "zgubiłem" wtedy około 30 punktów. A żadna inna rzecz nie była mnie już w stanie przyciągnąć do Rosji - zakończył Sikora.