Według Janukowicz srebrny medal w sprincie i brązowy w biegu na dochodzenie Nowakowskiej-Ziemniak nie muszą być wcale ostatnimi krążkami wywalczonymi przez polskie biathlonistki na mistrzostwach świata w Finlandii. - Widać, że dziewczyny są w znakomitej dyspozycji biegowej i jeżeli do tego dojdzie dobre, a może nawet bardzo dobre strzelanie, możemy mieć niejeden powód do radości. Każda z nich może stanąć na podium. Pamiętajmy też, że jest jeszcze sztafeta, gdzie szanse na medal są naprawdę duże. Mam nadzieję, że coś jeszcze zdobędziemy - zaznaczyła. Janukowicz powiedziała, że dla następnych medali jest w stanie znieść kolejne trudne chwile i mocne bicie serca związane ze śledzeniem startu Polek. Tak było podczas sprintu i biegu na dochodzenie, kiedy o podium walczyła Nowakowska-Ziemniak. - Muszę przyznać, że te starty w Finlandii o mało nie przyprawiły mnie o zawał serca. Radość była jednak przeogromna, a po wszystkim były nawet głośne okrzyki radości. Weronika musiała cały czas się zmagać z balastem piątego miejsca na igrzyskach olimpijskich, co stawiało ją zawsze w gronie potencjalnych medalistek mistrzostw. Długo nie wychodziło, ale w końcu się udało - skomentowała. To Janukowicz jako pierwsza dostrzegła w Weronice, która wtedy chodziła jeszcze do szkoły podstawowej w Dusznikach Zdroju, potencjał na mistrzynię w biathlonie. Jak przyznała, początki nie były jednak łatwe, a to ze względu na trudny charakter podopiecznej. - Gdy na treningach wszystko wychodziło, to się trenowało przyjemnie i Weronika chętnie wykonywała ćwiczenia. Jak poszło coś nie tak, zaczynało się narzekanie i mówiła, że chce zrezygnować. Wtedy trzeba było rozmawiać i tłumaczyć, co nie zawsze było łatwe, bo była niezwykle uparta. Takie wzloty i upadku zdarzały się miej więcej co dwa tygodnie. Zawsze jednak dawała się przekonać i wracała do treningów - przypomniała ze śmiechem. Mimo że Nowakowska-Ziemniak jest dzisiaj doświadczoną i ukształtowaną zawodniczką, nadal pozostaje w kontakcie ze swoją pierwszą trenerką. - Weronika nic się nie zmieniła. Nadal jest otwarta, uśmiechnięta i jak tylko przyjeżdża do Dusznik, spotykamy się i rozmawiamy. Nie ma dla niej też problemu, aby przyjść na moje lekcje i podzielić się swoim doświadczeniem z zaczynającymi przygodę z biathlonem zawodniczkami. Przy okazji takich spotkań wypomina mi, jak ją męczyłam przewrotami w przód, których nie znosiła, ale tłumaczy młodzieży, że trzeba przez to przejść, bo nie ma drogi na skróty - dodała. Janukowicz przyznała, że zawsze wierzyła w talent swojej zawodniczki, ale biathlon jest na tyle złożoną dyscypliną, że poza własną pracą do sukcesu potrzebne jest też szczęście, a to długo nie chciało się uśmiechnąć. - To nie biegi narciarskie, w których zależy wszystko od tego, co damy z siebie na trasie. Tu do biegu dochodzi strzelanie, które odbywa się w różnych warunkach, przy różnej pogodzie i jest pewnego rodzaju loterią. Na strzelaniu można wiele wygrać, ale też wszystko przegrać. W końcu się jednak udało i do dobrego biegu doszło szczęście oraz spokój w strzelaniu i są medale - tłumaczyła. Podsumowując trenerka przyznała, że dzisiaj znacznie trudniej namówić młodzież do uprawiania sportu niż to było jeszcze kilka lat temu. Ma jednak nadzieję, że sukces Weroniki przyciągnie młodzież do biathlonu. - Mam cichą nadzieję, że ktoś niebawem jeszcze wyskoczy, ale nie chcę mówić o nazwiskach, bo nie chcę zapeszać. Jeżeli się sprawdzą moje prognozy, będę ogromnie szczęśliwa. Tak jak w przypadku Weroniki, bo jej sukces jest też naszym sukcesem, trenerów, którzy jako pierwsi, jeszcze w szkole podstawowej wyszukują te perełki. Jesteśmy takimi cichymi współautorami tych sukcesów i szalenie się z nich cieszymy - podsumowała Janukowicz.