Przerwanie norweskiej dominacji i niespodzianki, w tym z polskim akcentem - na to liczy w rozpoczynających się w środę mistrzostwach świata w Pokljuce najlepszy polski biathlonista w historii Tomasz Sikora. "Monikę Hojnisz-Staręgę stać na medal. To jej ulubione trasy" - uważa. Ruszają mistrzostwa globu w biathlonie. Puchar Świata zarówno wśród pań, jak i panów został zdominowany przez reprezentantów Norwegii... Jest szansa, by z nimi powalczyć w Pokljuce? - Faktycznie w tym sezonie Norwegowie są najsilniejszą nacją w biathlonie. Jak znam życie to i przygotowania do mistrzostw świata mieli perfekcyjne i będą w wysokiej formie. Spodziewałem się przed sezonem, że będzie bardziej wyrównany. Nie przypuszczałem, że Norwegowie będą w stanie tak bardzo odstawać od innych. Tym bardziej, że przygotowania mieli całkowicie inne niż w latach poprzednich. Ścieżki zmienili, a wyniki zostały. I okazało się, że dominują jak w żadnym innym sezonie. Biathlon to jednak dyscyplina loteryjna, a niespodzianki zdarzają się niemal na każdej imprezie. Kto zatem może je sprawić? - Wśród panów liczyłbym na Francuzów, a wśród kobiet Włoszka Dorothea Wierer, ale przede wszystkim Szwedka Hanna Oeberg. Mocne mogą być też Rosjanki i Francuzki. Polek Pan nie wymienia? - Na pewno Monika Hojnisz-Staręga jest w stanie sprawić niespodziankę. Zwłaszcza w biegu indywidualnym i ze startu wspólnego. Stać ją na podium. Tym bardziej, że zawody są w Pokljuce. W sztafecie miejsce w czołowej ósemce jest realne, a "szóstka" byłaby już sukcesem. Dlaczego Pokljuka ma znaczenie w kontekście szans Hojnisz-Staręgi? - Bo te trasy jej po prostu leżą. To właśnie w Pokljuce osiągała swoje najlepsze wyniki w zawodach Pucharu Świata. Ponadto wierzę, że przygotowania idą konkretnie pod mistrzostwa, a już w ostatnich tygodniach Monika pokazała, że forma zwyżkuje i pod względem psychologicznym też jest gotowa. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! A co może pan powiedzieć o samej trasie? - Jest tam podbieg, który ma ok. 800 m, są tam jednak też bardzo niebezpieczne zjazdy. To techniczna, wymagająca trasa, ale za to strzelnica jest przyjazna i jest do niej zjazd, co daje możliwość wyregulowania oddechu. W biathlonowym żargonie mówimy o niej, że dobrze przyjmuje, czyli nawet krawędziowe strzały częściej zamykają tarczę. Jest pan zawiedziony postawą Polek w tym sezonie? - Wiem, że na pewno nie pokazały tego, na co je stać, zwłaszcza Kinga Zbylut i Kamila Żuk. Na pewno od tych dziewczyn oczekujemy czegoś więcej. Zaskoczony jestem postępem Anny Mąki. Stała się solidną zawodniczką, która imponuje mi startami w Pucharze IBU. Uważa pan, że Michael Greis odpowiednio dobiera trening? - W tej chwili trudno to ocenić. Trzeba poczekać do końca sezonu. W ubiegłym roku byłem zachwycony jego pracą, bo widziałem dużo elementów, które poprawił. Teraz mam mieszane uczucia, ale z oceną na razie trzeba poczekać. Nie znam realiów, panuje pandemia i różnie bywa także z zachorowaniami. Trener Greis w tym sezonie liderkę kadry Hojnisz-Staręgę mocno oszczędza. Rzadko startowała, koncentrowała się na treningach. To dobre rozwiązanie? - Nie jestem zwolennikiem takich przerw i jako zawodnik lubiłem startować we wszystkich zawodach. Nie chciałem odpuszczać. Ponadto w środowisku biathlonowym najbardziej ceni się zawodników, którzy znajdują się wysoko w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Medale oczywiście są ważne, ale każdy ma świadomość, że to tylko jedna impreza i wiele może zależeć od szczęścia. Jeśli jednak plan Greisa wypali, nikt się nie będzie nad tym zastanawiać. Ale jeśli coś w Pokljuce pójdzie nie tak, to będzie duża strata. Nikt ze światowej czołówki tak dużo zawodów nie odpuszcza. Największa niespodzianka tego sezonu to na razie....? - Na pewno Sturla Holm Laegreid. Na początku chyba dla samego siebie też był zaskoczeniem, bo każdy myślał, że będzie solidnym zawodnikiem, ale nikt nie przypuszczał, że będzie z Johannesem Thingnesem Boe rywalizować o Kryształową Kulę. To młody wilk, który ma przyzwoity poziom biegowy i do tego znakomicie strzela. Właśnie tym drugim elementem wygrywa zawody. Wywołał pan nazwisko Johannesa Thingnesa Boe. Wydawało się, że po odejściu na sportową emeryturę Martina Fourcade'a to właśnie on będzie dominatorem, a tak nie jest... - I chyba on sam też tak myślał. Szykował się na spokojniejszy sezon, a tu w jego reprezentacji wyrósł mu godny rywal. A czym zajmuje się teraz Tomasz Sikora? - Najwięcej radości sprawia mi komentowanie biathlonu w telewizji. Dzięki temu nadal pozostaję "aktywny" w dyscyplinie, którą kocham. Poza tym jestem współwłaścicielem małej przychodni medycznej i ostatnio postanowiłem wejść na rynek odzieżowy. Rynek odzieżowy? - Tak. Razem z Radkiem Jaworskim uznaliśmy, że nie ma polskiej marki, która produkowałaby profesjonalne ubrania dla narciarzy biegowych. Takie z naprawdę dobrego materiału, w którego skład wchodzą m.in. kevlar, merynos i bawełna czesana, dzięki czemu są solidne i wytrzymałe. Nie chcieliśmy się rzucać od razu na głęboką wodę. Zaczęliśmy od okolicznościowej, limitowanej kolekcji skarpet biegowych - takiego produktu na rynku jeszcze nie ma. Eleganckie zestawy zawierają skarpety w trzech kolorach - zielonym, białym i czerwonym. To kolory "włoskie"... - To prawda, bo właśnie w Anterselvie zdobyłem swój pierwszy medal mistrzostw świata. Zestawy sygnowane są moim imieniem i nazwiskiem. Były testowane przez profesjonalnych sportowców i jesteśmy bardzo zadowoleni z informacji zwrotnej. Jest to oferta limitowana, na dziś zamówienia można składać tylko przez internet na mojej oficjalnej stronie. Zgłaszają się już jednak do nas pierwsi dystrybutorzy. Nie wykluczamy zatem, że jeśli produkt się przyjmie, to pójdziemy krok dalej.