Po zakończeniu sztafet kobiet (start o godz. 11.45) i mężczyzn (14.45) "Biało-Czerwoni" opuszczą Tyrol Południowy i zaczną przygotowywać się do mistrzostw Europy w Mińsku-Raubiczach (26 lutego-1 marca). We Włoszech pozostaną jedynie Hojnisz-Staręga, trener Michael Greis i serwismeni. Najlepsza z Polek w niedzielę weźmie jeszcze udział w biegu ze startu wspólnego, do którego nie zakwalifikowali się jej rodacy. Sama nie wystąpi z kolei w zawodach na Białorusi. Najpierw jednak ją i koleżanki czeka walka w sobotę. Prezes Polskiego Związku Biathlonu Dagmara Gerasimuk oceniła, że Polki mają szansę na zajęcie miejsca w czołówce. - Życzę dziewczynom pierwszej szóstki. Pierwsza ósemka oczywiście też będzie fantastycznym wynikiem. Będzie bardzo ciężko, ale jeżeli wszystko zrobią normalnie - w tym przypadku "normalnie" jest wystarczające - to uważam, że siódme, szóste miejsce jest w ich zasięgu - stwierdziła. Trener Greis zdecydował, iż sztafetę rozpocznie Kinga Zbylut, na drugiej zmianie pobiegnie Hojnisz-Staręga, na trzeciej - Kamila Żuk, a na ostatniej - Magdalena Gwizdoń. Znacznie mniejszą szansę na lokatę w czołówce mają podopieczni trenera Adama Kołodziejczyka. Wprawdzie w Anterselvie Grzegorz Guzik, Łukasz Szczurek i Andrzej Nędza-Kubiniec spisują się przyzwoicie (wszyscy przynajmniej raz znaleźli się w czołowej "40" i wywalczyli punkty do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata), jednak konkurencja jest zbyt silna. - Zakładałam dla nich miejsca około 11. czy 12. jako duży sukces. Patrząc, co dzieje się na tych mistrzostwach, znowu powiem: strzelanie rozdaje karty. Jeżeli trafią do celu, nie będą doładowywali, to jest to możliwe - uważa Gerasimuk. Faworytami obu biegów są broniący tytułu reprezentanci Norwegii. Biathlonistki ze Skandynawii są niepokonane w pięciu ostatnich sztafetach, mężczyźni wygrali sześć z ostatnich siedmiu.