Taką opinię szkoleniowiec wyraził po pierwszych nieudanych startach najlepszego polskiego biathlonisty w Pucharze Świata. W szwedzkim Oestersund Sikora zajmował odległe lokaty. Tylko raz srebrny medalista z Turynu zakończył zawody na punktowanym miejscu. - Kiedy oglądałem te zawody, to widziałem Ole Einara Bjoerndalena, który wyrastał ponad całą stawkę. A Tomek? Jak nie idzie na strzelnicy, nie da się zrobić wyniku. Najpierw cztery pudła, potem trzy, wreszcie dwa - stwierdził Janik. - Nie życzyłem i nie życzę Tomkowi źle, ale z góry wiedziałem, że ten sezon będzie gorszy. Sikora o miesiąc za późno rozpoczął przygotowania. Po pierwsze dlatego, że miał mnóstwo spotkań ze sponsorami i kibicami. Po drugie, chciał dać coś od siebie rodzinie. Pojechał na wczasy. Pierwszy raz od wielu lat zrobił coś dla żony i dziecka. Z jednymi dzielił się cząstką swojego sukcesu, bliskim dał siebie. Zabrakło mu jednak czasu na treningi - tłumaczył były trener Sikory. Odmiennego zdania jest szkoleniowiec kadry biathlonistów Roman Bondaruk. - W biegu pościgowym pokazał klasę. Przesunął się o 22 miejsca do przodu, a gdyby nie spudłował byłby siódmy! Na ostatnim okrążeniu Tomek przegrał z Bjoerndalenem tylko o sekundę. O jakim kryzysie więc mówimy! W trzecich zawodach PŚ albo w styczniu będzie już dobrze. Ale jeśli w najbliższej przyszłości nie będzie sukcesów, to też nic złego się nie stanie - podkreślił Bondaruk.