Wszystkie wyniki niedzielnej sztafety mieszanej rozgrywanej w ramach Pucharu Świata w biathlonie w słoweńskiej Pokljuce zeszły na dalszy plan, wobec zachowania Thierry'ego Langera. Belg na strzelnicy przyłożył bowiem lufę karabinu do ust, co jest zachowaniem karygodnym. Od razu rozgorzała dyskusja. Ale po kolei. Langer był szósty po pierwszym strzelaniu w pozycji leżącej. Na krótko przed drugą wizytą na strzelnicy zaliczył upadek. Złamał kij i uderzył bronią o podłoże. Na strzelnicy pojawiły się problemy. Przyłożył lufę do ust Okazało się, że zgubił magazynek i musiał prosić o dodatkowy. Zaczął strzelać, ale zorientował się, że jest problem z przeziernikiem. Nie była to żadna niespodzianka, bo śnieg w Pokljuce był mokry, a przecież chwilę wcześniej wylądował na plecach. Belg zachował spokój. Rozładował broń i rozpoczął czyszczenie, przykładając lufę do ust. Nie został jednak zdyskwalifikowany, choć zachowanie wyglądało na bardzo niebezpieczne. Uratowało go to, że wyczyścił karabin z naboi. - Można dwojako oceniać tę sytuację. Gdyby bowiem się dokładnie przyjrzeć, to biathlonista miał otwarty zamek. To znaczy, że gdyby nawet nabój był w komorze, to nie miał możliwości odpalenia. Nie było zatem niebezpieczeństwa, że ten karabin wystrzeli. I dlatego pewnie sędziowie pobłażliwie popatrzyli na tę sytuację. Jeżeli nie było magazynka, to w ogóle nie ma o czym mówić - wyjaśniał Tomasz Sikora, znakomity przed laty polskich biathlonista, który jest komentatorem biegów narciarskich w stacji Eurosport. - To było złamanie zasad bezpieczeństwa. Za to jest dyskwalifikacja - twierdziła z kolei Zofia Kiełpińska, była polska biathlonistka, a obecnie sędzia, w rozmowie z Interia Sport. - Zawodnikowi nie wolno zwrócić lufy karabinu za swoje plecy. Musi ona być skierowana tylko w kierunku linii ognia. Tak naprawdę każde podniesienie karabinu do pionu skutkuje dyskwalifikacją. Mówię to jednak tylko na podstawie opisu, jaki mi pan przedstawił, bo nie wiedziałam całej sytuacji - dodała. Śmierć 14-latki w Kościelsku-Kirach Z bronią nie ma żartów. Na początku grudnia tym sportem w naszym kraju wstrząsnęła śmierć 14-letniej Julii, uczennicy Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Była utalentowaną zawodniczką, ale w Kościelisku-Kirach doszło do nieszczęśliwego wypadku. Zawodniczka postrzeliła się. Jak do tego doszło, nie wiadomo. Prawda jest bowiem taka, że nie powinna ona mieć ze sobą karabinu. Tak młode osoby mają mieć dostęp do broni tylko pod nadzorem osoby dorosłej. - Czyścić karabin też można tylko w miejscach do tego przeznaczonych. Zasady bezpieczeństwa w tym sporcie są szalenie ważne - powiedziała Kiełpińska. Śmiertelne czyszczenie broni Do tragedii w polskim biathlonie doszło, prawdopodobnie przy czyszczeniu broni, w 1997 roku. Zginął wówczas zawodnik z Myślenic Sławek Sikora. - Bardzo dobrze pamiętam tę śmierć. Akurat wtedy byłem w domu i dostałem telefon z samego rana. Jeden z dziennikarzy pytał mnie wówczas o to, jak się czuję. Byłem zdziwiony i zapytałem, o co chodzi. Usłyszałem wówczas: jak to, przecież pana brat się zastrzelił. Dlatego tak dobrze utkwiło mi to w pamięci i pewnie zostanie to ze mną już do końca życia. Nie był to jednak chłopak spokrewniony ze mną. Do dziś nie wiemy, czy to było celowe, czy nie. Podobno doszło do wystrzału w czasie czyszczenia broni - opowiadał Tomasz Sikora. Kula utkwiła w mózgu Tomka W 2010 roku kula utkwiła w mózgu 16-letniego wówczas Tomasza Dudka. To był maj. Trening, jakich wiele. Zawodnik poszedł na zajęcia w klubie UKS G-8 Bielany. Nagle, z niewiadomych przyczyn jego broń wypaliła. Kula przeszyła kość policzkową i utkwiła w mózgu. Tomek, który miał wówczas 16 lat, bezwładnie osunął się na ziemię. Lekarze uratowali wówczas jego życie, decydując się na kraniektomię - operacyjne usunięcie części czaszki. Chcieli się dostać do mózgu, by usunąć resztki pocisku z tkanki mózgowej. To była szalenie trudna i długa operacja. Po niej przez osiem tygodni młodzieniec przebywał na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. W tym czasie dochodziło do dramatycznych sytuacji, bo osłabiony organizm zaatakowały groźne bakterie, które doprowadziły do zapalenia opon mózgowo-rdzeniowych. Wydawało się, że nie przeżyje. Tym bardziej, że stosowana antybiotykoterapia nie przynosiła efektów. W końcu lekarze stanęli przed kolejną bardzo trudną decyzją. Postanowili zastosować niezwykle rzadką metodę podawania leków - bezpośrednio do mózgu. Przyniosła ona efekt. Zagrożenie życia minęło. W ostatnich latach kilka dramatycznych przypadków było w Rosji. - Nigdy nie słyszałem jednak, by coś tragicznego wydarzyło się w czasie zawodów. Tylko że przepisy są bardzo rygorystyczne. Z roku na rok były one zaostrzane. I chyba stąd teraz ta dyskusja, bo jeszcze 20-25 lat temu nikt na to nie zwróciłby uwagi - zakończył Sikora.