Kamila Żuk to aktualnie liderka polskiej kadry biathlonowej kobiet. Na początku lipca miała jednak groźny wypadek na zgrupowaniu we Włoszech. Zawodniczka zaliczyła upadek w czasie treningu na nartorolkach na Passo di Lavaze. Chciała uniknąć poważniejszych obrażeń i ratowała się jak mogła, ale niestety dość nieszczęśliwie. Mocno ucierpiała lewa stopa. Doszło do złamania kostki bocznej z przemieszczeniem i uszkodzenie więzozrostu. W rozmowie z Interia Sport opowiedziała o tym, jak zareagowała na jej widok zaraz po wypadku. Fatalne wieści. Kontuzja reprezentantki Polski, czeka ją dłuższa przerwa Żuk myślała, że po dwóch operacjach, jakie przeszła, wróci do rywalizacji jeszcze tej zimy. W ostatnich dniach sprawy się jednak skomplikowały i teraz - przede wszystkim - chce wrócił do pełni zdrowia. Biathlon: Kamila Żuk: muszę wszystkiego na nowo nauczyć tę nogę Tomasz Kalemba, Interia Sport: Jak się pani czuje i jak wygląda teraz noga, która tyle przeszła? Kamila Żuk: - Cały czas jestem w procesie rehabilitacyjnym. Niedawno miałam wizytę kontrolną po drugiej operacji. Noga wyglądała w porządku i wszystko zmierzało ku dobremu. Po wyciągnięciu śruby lekarz stwierdził, że jest taki efekt, jakiego się spodziewaliśmy. Więzozrost trzyma, więc nie było przeciwwskazań do tego, by powoli wchodzić w trening. Sama jednak wiem, że to będzie strasznie długa droga. Po drugiej operacji rehabilituję się już trzy tygodnie i w dalszym ciągu noga jest słaba. Pojawiło się też drobne przeciążenie i opuchlizna. Początkowo nie wyglądało to groźnie i traktowaliśmy to jako normalny etap rehabilitacji. Rozumiem zatem, że stan nogi się pogorszył? - Niestety. Przez ostatnie półtora tygodnia właściwie nic nie mogłam zrobić, jeśli chodzi o jakikolwiek trening. Stan operowanej nogi się pogorszył. Szukaliśmy razem z lekarzami przyczyny tego. Początkowo wskazali oni na problem z żyłami i przepływem krwi. Zrobiłam badanie Dopplera, ale ono niczego nie wykazało. Kolejną diagnozą, którą trzeba było sprawdzić, był stan zapalny Achillesa. We wtorek byłam jednak na kolejnej konsultacji i na badaniu USG stanu skokowego, żeby potwierdzić ten stan zapalny. Lekarz znalazł coś w nodze i trzeba było zrobić tomograf. Po nim wiadomo już, że na 99 procent w tylnej części stawu skokowego mam luźny fragment kostny lub chrzęstny, który powoduje dolegliwości przy wzmożonym wysiłku fizycznym. To sprawia, że nie jestem w stanie wykonywać treningu. I tak będzie, dopóki nie zostanie to usunięte. Na szczęście można to zrobić metodą laparoskopową, a to sprawiłoby, że nie stracę znowu wielu tygodni. Po raz kolejny zostałam zatem zmuszona do tego, zawiesić treningi. To najprawdopodobniej skutek tej kontuzji. Ten kawałek mógł odprysnąć w momencie, kiedy zwiększałam ruchomość stawu skokowego. Podobno takie rzeczy się zdarzają przy tego typu urazach. Zastanawiam się tylko, czemu akurat spotkało to mnie? Prawda jest taka, że tę nogę muszę wszystkiego na nowo nauczyć i odbudować ją, by była gotowa do normalnego treningu. Do tej pory mogłam sobie pozwolić tylko na jazdę na stacjonarnym rowerze. Byłam jednak gotowa, by zacząć coś poważniejszego. Na razie nie mogę jednak realizować żadnego planu, bo to noga wyznacza mi granice. To oznacza, że najbliższy sezon zimowy ma pani z głowy, czy uda się jednak wrócić do biathlonowej rywalizacji? - Nie ukrywam, że po Nowym Roku zamierzałam wrócić do startów. Oczywiście to był najbardziej optymistyczny wariant. Muszę pamiętać o tym, że jestem po naprawdę poważnym urazie. Rehabilitacja może się zatem przeciągać i start może się opóźniać. Zresztą najnowsza diagnoza jest tego przykładem. Zamierzam jednak doprowadzić do tego, bym w tym sezonie pojawiła się gdzieś na starcie, choć na pewno nie będę robiła nic na siłę. Teraz priorytetem jest doprowadzenie stopy do stuprocentowej sprawności. Dla mnie celem są zimowe igrzyska olimpijskie w 2026 roku, a nie powrót na kilka zawodów w tym sezonie. Trening biegowy jest właściwie niemożliwy, ale udaje się przynajmniej postrzelać, czy noga jest zbyt dużą przeszkodą i w tym elemencie? - Po kontuzji totalnie nie mogłam pracować z karabinem. Odpadało strzelanie w pozycji stojącej, bo nie mogłam obciążać tej nogi. Dopiero po dwóch miesiącach udało mi się złożyć do pozycji leżącej, która wymaga jednak od nas tego, by nogę trochę zrotować i oprzeć ją, a ja nie byłam w stanie tego zrobić. Czułam przez to strasznie duże usztywnienie w stawie biodrowym. Jeśli chodzi o trening strzelecki, to nie jest on regularny, ale próbuję go wykonywać. Koszmarny wypadek. Nasza zawodniczka była przerażona. "Zaczęłam strasznie panikować" Wypadek na treningu na rolkach to była chwila nieuwagi? - To był po prostu niefortunny upadek. Pokonywałam zakręt, który prowadził do zjazdu na rolkostradzie. Wydawało mi się, że najgorszy moment już pokonałam i że jest już wszystko w porządku. W pewnym momencie zaczęło mnie jednak wyrzucać. Czułam, że nie będę w stanie zmieścić się w kolejny wiraż. Chciałam zatem odskoczyć w trawę. To się jednak nie udało. W momencie kiedy chciałam wykonać ten dość bezpieczny manewr, bo wiadomo, że ucieczka w trawę nie wiązałaby się z obdarciami, akurat rolka zahaczyła o asfalt. Sunęłam kawałek po asfalcie i w tym czasie wykręcało moją stopę. Spanikowała pani na początku? - Powiem szczerze, że trochę tak. Początkowo nie czułam w ogóle bólu. Było za to uczucie pustki w stawie skokowym. Czułam się tak, jakbym nie miała stopy. Pierwsze, co zrobiłam, jak się zatrzymałam, to zaczęłam fizycznie sprawdzać, czy mam stopę. Zaczęłam dotykać buta i próbowałam poruszać stopą. Tylko że kompletnie nic nie czułam. Wtedy zaczęłam strasznie panikować, a do tego pojawiło się przerażenie, że nie czuję żadnego bólu. Wtedy zrozumiałam, że jest chyba bardzo źle. Nie ma dobrych momentów na kontuzje, ale ona akurat przytrafiła się pani w momencie, kiedy wydawało się, że zacznie wracać na właściwe tory? Wiele osób ma wobec pani duże oczekiwania, ale w końcu dała pani ku temu pretekst, więc i pewnie sama chciałaby też zagościć w światowej czołówce? - Na początku byłam wściekła, że ta kontuzja przytrafiła się akurat w takim momencie. W tym roku czułam, że wszystko zmierza w dobrą stronę. Wiedziałam, że robię progres i było to poparte różnymi testami. Ubiegły sezon był już w miarę w porządku, ale jednak wciąż był on pełny wzlotów i upadków. Razem z trenerem dostrzegliśmy jednak, że teraz wygląda to znacznie lepiej. Musiałam się zaadoptować do nowego systemu treningowego. Potrzebowałam na to czasu. I w tym roku poczułam, że trening zaproponowany przez szkoleniowca kadry rozwija mnie pod każdym względem. Może to i dobrze, że tak poważny uraz przytrafił mi się teraz. Do zimowych igrzysk olimpijskich zostały bowiem jeszcze ponad dwa lata. To szmat czasu. Nie ukrywam, że ubiegła zima była dla mnie dużym obciążeniem psychicznym i może tak właśnie musiało być. Być może potrzebowałam takiej przerwy, choć oczywiście to, co przeszłam przy okazji tego urazu, też wcale nie było dla mnie łatwe. Wciąż nie mogę się pogodzić z tym, że marnuję tyle czasu, bo już od trzech miesięcy nie mogę nic robić. Pojawiają się też zatem gorsze dni z tego powodu. Staram się jednak szukać pozytywnych akcentów. I próbuję z nich wyciągnąć najwięcej, ile się da. Teraz, patrząc na to wszystko trochę z boku, zobaczyłam, jakie miałam braki i nad jakimi elementami byłoby dobrze popracować. Wtedy, kiedy jesteśmy w ciągłym treningu, nie ma czasu na takie przemyślenia i przez to zaniedbuje się detale, które są jednak istotne. Wielu polskich sportowców po poważnych kontuzjach wracało i to w całkiem niezłym stylu. Tak było z Adamem Małyszem, Kamilem Stochem czy Maryną Gąsienicą-Daniel. Ta ostatnia po tym, jak odpoczęła od startów z powodu złamania nogi, od razu wbiła się do światowej czołówki po powrocie. - To, co mi dała ta kontuzja, to na pewno to, że nauczyłam się odpoczywać. Byłam tak zapatrzona w treningi i chęć rozwoju, że odrzucałam wszelkie sygnały moje organizmu. Zwłaszcza wtedy, kiedy chciał wyraźnie dać mi znać, że jestem przemęczona i że warto byłoby odpuścić. Moja ambicja sportowa nie pozwalała mi jednak na to. Teraz - mam wrażenie - nauczyłam się trochę tego odpuszczania. To na pewno wpłynie na to, że mój organizm będzie się lepiej regenerował. Teraz wiem, że kiedy pojawi się czas zmęczenia, to nie przekroczę tej cienkiej granicy, co miało miejsce w ubiegłym roku, kiedy doszło u mnie do przetrenowania. I to przez moją ambicję. Zostały w nodze jeszcze śruby albo płytki? - Niedawno miałam usuwaną śrubę więzozrostową. Nadal w nodze zostanie jednak płytka, która stabilizuje mi kostkę boczną. W najlepszym wypadku do kwietnia przyszłego roku, a w najgorszym jeszcze przez półtora roku. Mam nadzieję, że jestem teraz już tak zabezpieczona, że do drugiego takiego wypadku nie dojdzie. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport FIS wprowadziła zakaz. W Pucharze Świata zapanował strach. "Sytuacja jest niepokojąca"