PAP: Pod koniec kwietnia postanowił pan związać się z Polskim Związkiem Biathlonu przynajmniej na kolejne dwa lata, do igrzysk w Pekinie w 2022 roku. Długo się pan nad tym krokiem zastanawiał? Michael Greis: - Nie, to nie była trudna decyzja. Bardzo lubię pracować z tym zespołem. To normalna praktyka, że rok po zatrudnieniu przeprowadza się rozmowy z federacją. Robi się podsumowanie, co poszło dobrze, co nie najlepiej. Tym razem trwało to trochę dłużej, bo cały proces rozpoczął się w czasie, gdy prezesem związku była Dagmara Gerasimuk, która przeniosła się później do Międzynarodowej Unii Biathlonu (IBU). Chciałem jeszcze parę spraw omówić, ale wszystko poszło gładko. Do rozpoczęcia rywalizacji w Pucharze Świata pozostało pół roku. Zwykle pod koniec maja biathlonistki są już po pierwszym zgrupowaniu. A jak to wygląda teraz, w dobie pandemii koronawirusa? - Przygotowania do sezonu zaczęły się na początku maja. Zawodniczki na razie ćwiczą w domach, bo koronawirus sprawił, że nie było opcji wyjazdu na obóz. Mają rozpisane programy treningowe i staramy się regularnie komunikować się przez internet. Najważniejsze, żeby pozostawać w ciągłym kontakcie i w razie potrzeby korygować rodzaj czy intensywność zajęć. Wiadomo już, kiedy rozpocznie się pierwsze zgrupowanie? - W tej kwestii mamy już jasność - pierwszy obóz rozpoczynamy 5 czerwca w Dusznikach-Zdroju. W końcu będzie można wrócić do rutynowych treningów. Prawie cały sport stanął w miejscu niemal na całym świecie z powodu pandemii. Czy myśli pan, że koronawirus przysporzy problemów także organizatorom Pucharu Świata w biathlonie tej zimy? - To skomplikowana kwestia. Wiele będzie zależeć od polityków, którzy decydują o zaostrzeniu bądź rozluźnieniu przepisów w poszczególnych krajach. Sam jestem ciekaw, czy np. na zawodach będą mogli być kibice. To będzie duże wyzwanie. Ale teraz nic nie wiadomo na pewno, sytuacja szybko się zmienia. Kilka dni temu granice były pozamykane, teraz już wiemy, że wkrótce zostaną otwarte. Jeśli spojrzymy na statystyki dotyczące stosunku liczby zachorowań do zgonów na COVID-19, wydaje się, że Niemcy wyjątkowo dobrze radzą sobie z kryzysem. Z czego to wynika? - Sam nie wiem, dlaczego tak jest. Może mamy lepszą służbę zdrowia, a może więcej szczęścia... Dla mnie to też jest znak zapytania. Poza tym nie wiadomo, jak będzie dalej. W tej chwili powoli wracamy do normalnego życia i trudno prognozować, jak rozwinie się sytuacja. Niemcy są też pierwszym dużym krajem, w którym wznowiono już rywalizację w najwyższych ligach piłkarskich. Co pan sądzi o tym kroku? - Przypuszczam, że dużą wagę mają kwestie ekonomiczne. Sprzedaż biletów na pewno jest ważnym źródłem dochodu, ale nie jedynym, dlatego wszyscy chcieli wznowić rozgrywki, nawet bez kibiców. Myślę, że na tę decyzję wpłynął lobbing środowiska piłkarskiego. Po roku pracy z "Biało-Czerwonymi" jest pan w stanie porozumiewać się po polsku? - Znam tylko podstawowe zwroty: proszę, dziękuję... Ale nie jestem w stanie się nauczyć polskiego, to potwornie trudny język. Z zawodniczkami porozumiewam się wyłącznie po angielsku.