Rosjanie domagają się od IBU milczenia, by nie mieszać ich sportowców w afery dopingowe. Tymczasem kilka dni temu, tuż przed pierwszymi zawodami Pucharu Świata w słoweńskiej Pokljuce działacze światowej federacji ogłosili zawieszenie czterech rosyjskich biathlonistów w wyniku śledztwa prowadzonego wspólnie z Międzynarodową Agencją Antydopingową. Jeszcze wcześniej IBU zdyskwalifikowała dziewięciu zawodników z Kazachstanu. Wiosną biathlonowa federacja znalazła się w ogniu wielkiego skandalu korupcyjnego. Okazało się, że rosyjscy działacze wręczali łapówki członkom IBU, by ukryć przypadku dopingu rosyjskich zawodników i przyznać Rosji organizację mistrzostw świata w 2021 roku w Tiumieniu. Wśród przekupionych znalazł się prezes IBU Norweg Anders Besseberg i sekretarz generalny Niemka Nicole Resch. Prezes za tuszowanie oszustw przyjął kilkaset milionów euro. Na zaproszenie rosyjskich działaczy wyjeżdżał na polowania do Rosji, do pokojów hotelowych, w których nocował podsyłano mu prostytutki. Śledztwo w tej sprawie prowadziła policja austriacka. Dowody znaleziono w domu Besseberga i poczcie elektronicznej IBU. Norweg nie przyznaje się do winy, ale po ujawnieniu afery podał się do dymisji. Zastąpił go Szwed Olle Dahlin, jego zastępcą został Hamza. Śledztwo w sprawie korupcji nadal się toczy. W wywiadzie dla "Lidovych Novin" Hamza mówi, że w biathlonie przez lata - wskutek rządów Besseberga - tuszowano sprawę dopingu rosyjskich sportowców, ale teraz sytuacja się zmieniła. - Nie chcemy rewanżu, chcemy prowadzić dialog - mówi Czech. Na razie Rosyjska Federacja Biathlonu ma ograniczone pole działania, ale rosyjscy biathloniści startują w oficjalnych zawodach. Nie wszystkim podoba się takie rozwiązanie się. "Zimną wojnę" z Rosjanami prowadzi najlepszy obecnie biathlonista na świecie Martin Fourcade. Pięciokrotny złoty medalista olimpijski uważa, że IBU zbyt łagodnie traktowała dopingowiczów. ok